My artyści przerobim wszystko

Przedświątecznie, pracowicie. Trzeba ugotować barszcz, nalepić uszek i pierogów. Chwilami nużąca to robota. Nastawiam radio na koncert kolęd. Zazwyczaj słucham ich z przyjemnością. Ze zwykłych dni czynią wyjątkowe, uroczyste. Są wspomnieniem dzieciństwa i lat kolejnych, nawet tych gdy nie było pewne czy będzie co włożyć do świątecznego garnka. Bogu dzięki przetrwaliśmy…
Znane, przyjazne, sprowadzające spokój, niemal głaskające po sercu melodie i słowa: Bóg się rodzi, moc truchleje…Przybieżeli do Betlejem pasterze…Lulajże Jezuniu…
Zaraz. Coś tu się nie zgadza. Słowa te same, ale co się dzieje z melodią? Była całkiem inna. Bez tego zawodzenia i takich dźwięków. No tak, jasne…Właśnie dają swój pokaz specjaliści od przeróbek. Również i tu, do tradycyjnych kolęd wkradło się coś, co wykonawcy różnej maści i zdolności lubią określać jako „wyraz artystyczny”, „swobodę twórczą” itp.
Wkurzona wyłączam odbiornik. Czy nikt nie może powiedzieć tym ludziom, że kolęda jest równie nienaruszalna jak inne dzieła osadzone w tradycji i będące rodzajem dokumentu epok? Jako takie nie podlegają więc przeróbkom, chroni je bowiem swoista pieczęć podobna tej, która od dawien dawna strzeże nienaruszalności „Bogurodzicy” albo hymnu narodowego.
Tamtego dnia sytuację uratowali bracia Golcowie, śpiewając nasze piękne kolędy podług starego wzorca. Bo nie chodzi wszak o popisy wokalne, na nie jest miejsce w przypadku innych utworów, z którymi można sobie dowolnie poszaleć. Choć i tu nie do końca. Tak jest np. z piosenkami Powstania Warszawskiego. Również w ich przypadku obowiązuje kanon pierwowzoru nakazujący trzymanie się oryginalnych słów i melodii. Jednak ten i ów zapiewajło traktuje je jako okazję do pokazania, że on to potrafi inaczej, jego zdaniem lepiej. A że słuchacze krzywią się na wykrzywianie bliskiej im piosenki? Cóż, być może nie dorośli do zmian…
Gdy słucham kolejnej przeróbki znanego utworu, jaki przetrwał przez dziesięciolecia albo wieki, mam ochotę wrzasnąć: - Co ty artysto wyprawiasz?! To nie twoja własność, żebyś sobie ją zmieniał!
Kocham piosenki Mieczysława Fogga. Są niczym paciorki pięknego naszyjnika, przeniesionego z dawnych lat, zawsze budzące zachwyt. Co ciekawe, lekko wchodzą też w uszy młodego pokolenia, bo poruszają się w rejonach niezmiennie aktualnych: miłości, przyjaźni, radości życia, tęsknocie. Ale co tam? To także można poprzerabiać. Miałam nieszczęsną okazję wysłuchać koncertu utworów pana Mieczysława. Ledwo dwa ocalały od „swobody twórczej” wokalisty. Reszta została melodycznie posiekana i porżnięta. Zmieniona w pełne samozachwytu – ach, jak ja to wspaniale śpiewam! - wycie, wśród którego giną słowa, bowiem dykcja nie przykuwa szczególnej uwagi naszych wykonawców.
Przeróbkowicze są rodzajem plagi. Szczególnie uwielbiają buszować pośród utworów szeroko znanych, których autorów – bo to bezpieczniej – nie ma już wśród nas, więc nie mogą bronić swego dorobku. Z bardziej drastycznych przykładów wybierzmy choćby niedawne wyczyny adeptów sztuki teatralnej z aktorskiej uczelni we Wrocławiu. Wzięli otóż na warsztat uszlachetnione nagrodą Nobla dzieło Władysława Reymonta „Chłopi”. Zgroza co potrafili z niego wyciągnąć. Wystarczy nadmienić, iż sens przedsięwzięcia zawarto w hasełku „Całe Lipce w mojej cipce”. Po scenie miotają się gołe zadki, podskakują sztuczne genitalia, Jagna uprawia cyberseks, ksiądz chodzi w kasku ze swastyką, obok której tkwi symbol Polski Walczącej. Reżyser widowiska jest jednak z siebie kontent. Dał temu wyraz w wywiadzie z nim.
„…To największy błąd widzów, którzy przychodzą i myślą, że teatr jest do zrozumienia. Teatr jest do odczuwania…Być może chodzi nie o rozumowanie logiką, tylko o to, że trzeba coś poczuć własnymi emocjami, doświadczeniem, niezgodą…”
Patrzcie państwo! Kto by pomyślał, że w teatrze myślenie jest be. Cóż, widzowie wyraźnie nie dorośli do takiej sztuki, bo – zacofani idioci! - używają rozumu. Przypomina mi się tutaj wypowiedź sławnego reżysera, Jerzego Grotowskiego: „Gdy pewnego dnia teatr zniknie, nikt tego nie zauważy”. Czyżby przeczuł epokę przerabiaczy? Albo wyczyny wrocławskich aktorów?
Zuzanna Śliwa
Źródło: Zuzanna Śliwa