Zaprogramowana radość

Sylwester, najbardziej uciążliwy dzień w roku. Mamy się cieszyć i radować, bo nadszedł nowy rok. Nie widzę specjalnego powodu do radości. Jesteśmy o rok starsi, a przed nami 12 miesięcy naznaczonych tajemnicą. Narzuca się wówczas refleksja, ale my powinniśmy z kieliszkiem szampana w dłoni pląsać w rytm muzyki disco. Bo taki jest obyczaj, a tradycja to rzecz święta. Dochodzi do tego jeszcze przesąd, że jaki sylwester taki cały nowy rok. Więc szybko schowajmy głęboko smutki i radujmy się.
Zawsze denerwowała mnie ta zaprogramowana wesołość właśnie w tym dniu. Aby zabawa była udana, musi wypływać z wewnętrznej potrzeby. Dlatego najlepiej udają się spontaniczne zabawy, nie wyznaczone datą kalendarzową.
Już od tygodni jesteśmy katowani w telewizji zapowiedziami szampańskiej zabawy. Ciągle nas dręczą, puszczając zapowiedzi z muzyką disco. Stacje telewizyjne prześcigają się w propozycjach sylwestrowych. A wszystko na jedną nutę: zbiorowa zabawa na powietrzu, wrzask i drażniąca muzyczka z podrygującymi wykonawcami. Wszystko rozumiem – ważna jest wysoka oglądalność, bo z niej wypływają dochody z reklam. Najlepiej sprzedaje się podobno takie uliczne show i dlatego co roku w sylwestra serwuje się nam ten rodzaj spędzania tego wieczoru. Ale dlaczego nie ma żadnej alternatywy. Wszędzie te same piosenki wyciągnięte przez wykonawców gdzieś głęboko z szafy, dużo migających świateł i skąpo ubrane dziewczyny, wygibujące się w rytm muzyki.
W ostatnich latach zapanowała moda na uliczne zabawy sylwestrowe. Jeszcze dobrze, że sprzyja nam ocieplenie klimatu i nie ma dużych mrozów i śniegu. Nie rozumiem, co to za przyjemność zziębnięta, bawić się na ulicy, popijając szampana z butelki i drepcząc w miejscu przez kilka godzin. Ale nastała taka moda, a z modą się nie dyskutuje. Miasta, w których odbywają się zabawy na głównych placach przeżywają od tygodnia prawdziwy horror: utrudnienia komunikacyjne, korki uliczne, a mieszkańcy okolicznych domów narażeni są na hałas muzyczny przez kilka dni. Trwają próby i muzyka disco wdziera się do naszych domów każdą szparą. Ale taka tradycja, naród chce się w ten sposób bawić.
Wolna wola, tylko dlaczego muszą cierpieć z tego powodu inni. I to właśnie o nich TVP powinna zadbać. Nie serwować wszystkim muzycznego show z Zakopanego, ale dać możliwość wyboru. Niech będzie na jednym kanale „Sylwester marzeń”, a na innym coś dla tych, którzy są w domu, siedzą przy telewizorze i chcieliby coś innego zobaczyć, nie tylko podrygiwanie w rytm muzyki disco. W ten dzień zabiera się widzom ich ulubione seriale, nie proponuje się dobrych komedii filmowych, nie mówiąc już o kabaretach. Można by przecież sięgnąć do telewizyjnych archiwów, są tam prawdziwe perełki, choć z czasów PRL.
I jeszcze jeden koszmar tej „szalonej” nocy. Wybuchy petard i pokazy sztucznych ogni. Prawdziwy horror dla zwierząt domowych. Tylko nieliczne psy nie boją się sylwestrowych wystrzałów, inne w jakimś szale biegają po mieszkaniu, szukając bezpiecznego schronienia. Mój znajomy, właściciel dużego owczarka niemieckiego od lat spędzał sylwestra z żoną na działce w lesie, bo jego pupil w noc sylwestrową pchał się do wanny i trzeba go było wyciągać z niej siłą. Potem ze stresu chorował przez kilka dni. W przeszłości moja suczka, seter irlandzki tak się bała sylwestrowych wystrzałów, że z obłędem w oku, ziejąc naokoło śliną, biegała jak akrobatka po meblach. Tego roku też z moim ratlerkiem będę musiała siedzieć w łazience, bo biedak ma chore serce i boi się huku za oknem. A ile psów trafia po sylwestrze do schronisk. Właściciele zabierają je bezmyślnie na spacery i one w szaleństwie strachu zrywają się ze smyczy, pędząc przed siebie gdzieś w popłochu. Koszmar przeżywają zwierzęta w schroniskach. Zamknięte w ciasnych boksach, biegają po klatkach, waląc łbami o pręty. Ale kto by w taką noc myślał o zwierzętach, gdy wkoło dobiega szaleństwo disco. Musimy się bawić, słuchając po raz setny Zenka Martyniuka i jego „przez te oczy zielone oszalałem”. W pewnym momencie wydaje mi się, że rzeczywiście oszalałam, ale z bezsilnej złości.
Źródło: Iwona Galińska