Są ludzie i ludziska - o reakcjach na koronawirusa

Trwa narodowa kwarantanna Europy. Koronawirusem zostaliśmy „obdarowani” przez Chińczyków. Nie jest to żadne rasistowskie myślenie, ale prawda jest taka, że Chińczycy należą do wyjątkowo odpornej populacji i najliczniejszej na świecie. Tam epidemia powoli jest w odwrocie. W głównym gnieździe zarazy, w Wuhanie życie wraca na normalne tory. Podobno ruszyła produkcja w fabryce samochodów i uruchamiane są kolejne fabryki.
Już w 2002 roku baliśmy się epidemii Sarsu, ale wówczas dotknęła ona jedynie Chin i Hongkongu. Przez tyle lat nie zrobiono nic. Nie wynaleziono szczepionki, nie zmieniono nawyków żywieniowych Chińczyków. Nadal doskonale funkcjonowały bazary, na których sprzedawano mięso zwierzęce. Mówi się, że Chińczycy potrafią zjeść wszystko, co się rusza. Obecnie wiadomo, że zaraza miała swój początek w konsumpcji nietoperzy i łuskaczy. To one są nosicielami tego wirusa. Nasze zwierzęta europejskie nie przenoszą koronowirusa.
Mało tego, pierwsze wypadki zachorowań pojawiły się w 11-milonowym Wuhanie już w grudniu. Przed wybuchem epidemii przestrzegał wówczas jeden z lekarzy, ale władze szybko go wyciszyły, bagatelizując sprawę. Później ten lekarz sam został ofiarą koronowirusa i zmarł. Chińczycy są bardzo karnym i zdyscyplinowanym narodem. Wykonują święcie wszelkie polecenia władz. I tak stało się tym razem. Cała prowincja Hubei została odcięta od reszty świata. W mieście Wuhan zapanowały bardzo rygorystyczne zakazy. Nie wolno było wychodzić z domów. Życie właściwie zamarło. Ale nawet w tak zdyscyplinowanym narodzie miały miejsca dantejskie sceny. Ludziom zamurowywano wyjścia z budynków, dostarczając im żywność przez okna. Na filmikach Youtube można było zobaczyć, jak w windzie stara zarażona Chinka pluje w dłonie i potem plwocinami wyciera przyciski i ściany. Drugi filmik pokazuje takie samo działanie w wypadku starego mężczyzny. Mentalnść ludzka idzie przeróżnymi drogami. Jedni w okresie zagrożenia potrafią wykrzesać z siebie pokłady dobra, solidarności z innymi, inni złośliwie chcą zarażać, w myśl zasady – jeżeli ja cierpię, spowoduję, że będzie cierpiało więcej osób.
A co w Europie? Włosi zbierają swoje krwawe żniwo w dużej mierze dzięki niefrasobliwości i przywiązaniu do otwartego stylu życia. Nagminnie łamano kwarantannę, wychodzono bawić się w pubach i restauracjach. Młodzież świętowała zamknięcie szkół zabawami i towarzyskimi spotkaniami. Włosi ani się spostrzegli, a znaleźli się w ognisku zarazy. Działania rządowe zostały podjęte zbyt późno, zakazy były nieprzestrzegane i teraz jest to, co jest. Codziennie gwałtownie rośnie liczba zachorowań i zgonów. Brakuje wszystkiego: miejsca w szpitalach, respiratorów, masek, a głównie lekarzy. Kostnice są przepełnione. Zmarłych gromadzi się w kościołach. Ulice wymarły. Niesamowity był widok papieża Franciszka kroczącego przez puste ulice miasta do dwóch kościołów, aby tam modlić się przed cudownymi wizerunkami m.in. przed krucyfiksem, który ileś wieków temu chronił miasto przed epidemią.
Opieszałość wykazywały także inne państwa Europy Zachodniej. W Hiszpanii ciągle gwałtownie rośnie liczba chorych, a władze dopiero od niedawna wprowadziły pewne restrykcje. We Francji po niedzielnych wyborach samorządowych liczba zachorowań nagle wzrosła i władze dopiero teraz wydały zakaz przebywania ludzi na ulicach. W Niemczech nadal nie zamknięto szkół. Ale prawdziwy piekielny pomysł ma premier Wielkiej Brytanii. Jak do tej pory niczego nie zakazuje. Szkoły i uczelnie otwarte, tak samo, jak restauracje i puby. Dzisiaj wydano tylko zalecenie, aby się nie gromadzić w miejscach publicznych. Za to przymusowej kwarantannie mają być poddane osoby po siedemdziesiątce. Widocznie premier Wielkiej Brytanii wyznaje zasadę, że trzeba wszystko puścić na żywioł, ile wymrze, to wymrze, a z ocalonymi zbudujemy nową wspaniałą przyszłość.
W Polsce jeszcze wszystko przed nami. Z każdym dniem rośnie liczba zachorowań. Jest już pięć zgonów. Władze wprowadziły ścisłe ograniczenia. Granice zamknięte, tak samo jak szkoły, kina, teatry, restauracje, kluby. Ludzi prawie nie ma na ulicach. Tramwaje jeżdżą puste. Ludzie w miarę możliwości przemieszczają się swoimi samochodami. Niestety prezydent Warszawy nie zniósł opłat za strefy parkowania, choć władze rządowe apelowały o to. Prezydenci innych miast wykazują więcej rozsądku w tej sprawie.
I jeszcze na koniec pewna historia z warszawskiego Mordoru. Wiadomo, że jest to wielkie skupisko pracowników. Pomimo zaleceń dyrekcja do tej pory uniemożliwia pracę zdalną. W jednej z instytucji, kierownictwo drobiazgowo przygotowało plan takiej pracy w domach, z dowozem komputerów do pracowników. Wszystko zostało zapięte niemal na ostatni guzik. I co? Ano nic, dyrekcja, która sama przeniosła się do swoich domów, uznała, że barierą takiego rozwiązania jest ochrona danych osobowych. Całe rzesze młodych ludzi nadal musi jeździć do pracy, narażać się na zachorowanie i narażać na niebezpieczeństwo swoich bliskich. Oj, przydało by się wprowadzenie stanu wyjątkowego. Dopiero takie restrykcje mogłyby coś nauczyć niektórych ludzi.
Iwona Galińska
Źródło: Iwona Galińska