Ekspert o wyborach w USA: "Nie było nigdy tak dużych nieprawidłowości"

0
0
0
/ Donald Trump

Wciąż czekamy na ostateczne rozstrzygnięcie wyborów prezydenckich w Stanach Zjednoczonych. Wygląda na to, że bliżej zwycięstwa jest obecnie kandydat Demokratów Joe Biden. Sytuacja jest niezwykle dynamiczna. Tymczasem urzędujący prezydent Donald Trump ma coraz więcej wątpliwości co do prawidłowego przebiegu wyborów w niektórych stanach

Sprawę komentują eksperci na całym świecie. Artur Wróblewski, politolog, w środowym programie „Polski punkt widzenia” na antenie TV Trwam, odnosząc się do wyborów prezydenckich w Stanach Zjednoczonych, powiedział, że "w przeszłości nie było nigdy tak dużych nieprawidłowości, które zaważyłyby na wyniku wyborów i które spowodowałyby, że któryś w kandydatów kwestionowałby legitymację konkurenta do rządzenia".


Gość TV Trwam zwrócił uwagę, że Stany Zjednoczone są ciekawym fenomenem, jeśli chodzi o wybory prezydenckie, ponieważ mamy do czynienia z kolegium elektorskim, które jest „historycznym reliktem” istniejącym od 1787 roku”.


– Kiedy ojcowie założyciele, czyli: Jerzy Waszyngton, James Madison, Benjamin Franklin czy Davis Jefferson zastanawiali się, jak wybierać prezydenta, kiedy pisali konstytucję, jednego byli pewni, że nie chcieli oddać wyborów prezydenckich, czyli szefa egzekutywy ani w ręce ludu, ani w ręce Kongresu. Bali się, że jeśli wybrana zostanie silna osobowość, to chociażby utworzy koterię w Kongresie. Natomiast jeśli będzie wybierał lud, to być może wybierze nowego dyktatora. Pamiętajmy, że ojcowie założyciele przed 1787 roku wyzwolili się od króla brytyjskiego i pamięć o autorytarnych władztwach brytyjskich Jerzym III i Jerzym IV wciąż była bardzo silna i wyrazista. Z tego powodu przyjęto kompromis, żeby oddać wybór prezydenta właściwie w ręce pewnego pośrednika i stworzono instytucję kolegium elektorów, którzy mieli być wybierani nie przez Kongres, nie przez lud, ale przez władze stanowe, czyli legislatury stanowe i później ci urzędnicy, których nazywamy elektorami, mieli dokonać wyboru prezydenta Stanów Zjednoczonych. Bardzo szybko, bo już w 1836 roku wszystkie stany poza jednym przyjęły, że elektorów nie wybierają legislatury stanowe, tylko Amerykanie w poszczególnych stanach – powiedział politolog.


Artur Wróblewski wyjaśnił, że „Amerykanie idą do wyborów i głosują na elektorów, którzy są przypisani do danego kandydata na prezydenta USA”.
– Terminem ostatecznym (ogłoszenia wyników wyborów prezydenckich w Stanach Zjednoczonych – red.) będzie 8 grudnia, czyli czas, kiedy elektorzy powinni spotkać się w stolicach swoich stanów i zagłosować na tego, który wygrał wybory. Wtedy dopełni się rytuał wyborczy. Później 6 czy 7 stycznia Kongres Stanów Zjednoczonych potwierdzi wybór elektorów. Tylko pamiętajmy, że my już będziemy wiedzieć przed 8 grudnia, który kandydat wygrał i który zdobył więcej głosów elektorskich. Wydaje się, że do 8 grudnia powinniśmy wszystko na pewno wiedzieć. Natomiast my najprawdopodobniej będziemy już wiedzieć w czwartek albo w piątek najpóźniej, dlatego że do piątku trzeba podliczyć głosy w stanach takich jak Pensylwania, tzn. do piątku będą spływać jeszcze głosy korespondencyjne, ale one będą liczone i już w piątek wieczorem będzie wiadomo, ile jest głosów korespondencyjnych. 22 stany pozwoliły w tym roku na to, żeby po 3 listopada jeszcze odbierać pocztę w okręgu wyborczym i podliczać głosy, które spłynęły, o ile koperta była ostemplowana i nosi datę sprzed 3 listopada bądź 3 listopada – podkreślił gość programu „Polski punkt widzenia”.


Politolog wskazał, że ostateczne podliczenie głosów w Stanach Zjednoczonych nastąpi w piątek, jednak może zostać otwarta „ścieżka skarg sądowych, np. prezydenta Trumpa, jeśli przegra, bo już o tym mówił i będzie np. kwestionowana procedura wyborcza, jaką przyjęto w Pensylwanii i 20 innych stanach, która pozwala na odbieranie głosów wyborczych jeszcze aż trzy dni po zakończeniu wyborów”.


– Cztery lata temu prezydent Trump twierdził, że ograbiono go ze zwycięstwa w News Champton, że przyjeżdżali ludzie z innych stanów, rejestrowali się w dniu wyborów i głosowali wiele razy w różnych miejscach. Komisja wyborcza, którą w maju 2017 roku powołała prezydent D. Trump pod przywództwem Krisa Kobacha, nie wykazała jednak dużej skali tego typu oszustw i komisja została rozwiązana w 2018 roku.

Pamiętamy, że wtedy Hilary Clinton wygrała powszechne głosowanie, ale w kolegium elektorów wygrał Donald Trump, dlatego nie robił z tego afery. Tego typu oszustwa wyborcze mogłyby zaważyć na wyborach, gdyby była ich duża skala, czyli liczba głosów oddanych w sposób niepoprawny, wadliwy byłaby większa niż różnica między Bidenem a Trumpem. Na podstawie historycznych doświadczeń możemy powiedzieć, że w przeszłości nie było nigdy tak dużych nieprawidłowości, które zaważyłyby na wyniku wyborów i które spowodowałyby, że któryś w kandydatów kwestionowałby legitymację konkurenta do rządzenia – zaznaczył.


Prezydent Donald Trump może ubiegać się o ponowne przeliczenie głosów, jednak należy pamiętać, że sytuacja jest skomplikowana, gdyż w USA jest 51 stanów, które rządzą się swoimi prawami.


Artur Wróblewski wskazał, że „Sąd Najwyższy w Stanach Zjednoczonych jest praworządną instytucją i często sędziowie, którzy byli lub są konserwatywni, niekoniecznie głosują później tak, jakby można tego oczekiwać”.


– Wydaje się, że nie można liczyć, że Sąd Najwyższy USA da zwycięstwo prezydentowi Trumpowi, jeśli oczywiście okaże się, że przegrał Wisconsin, Nevada, Arizonę czy Północną Karolinę i w ten sposób przegrał wybory, to nie liczyłbym na to – podsumował politolog.    
W środę nad ranem czasu polskiego wydawało się, że to urzędujący prezydent USA może liczyć na reelekcję. Trump wygrał na Florydzie, jednym z tzw. "swing states", z koeli Joe Biden odniósl zwycięstwo w Wisconsin i Michigan, co dało mu większą przewagę. W kilku miejscach do zliczenia pozostają jeszcze głosy oddane korespondencyjnie. Otoczenie Trumpa coraz częściej domaga się większej transparentności wyborczej. Sam prezydent odniósł się do tej sytuacji na Twitterze.


- Wczoraj wieczorem prowadziłem, często wyraźnie, w wielu kluczowych stanach, prawie we wszystkich przypadkach rządzą nimi i kontrolują je Demokraci. Potem, jeden po drugim, zaczęły magicznie znikać, gdy liczono niespodziewane karty do głosowania. BARDZO DZIWNE, a "ankieterzy" ocenili to całkowicie i historycznie błędnie! - napisał zaniepokojny Trump.


Część komentatorów mówi wprost o oszustwie. Należy do nich Wojciech Cejrowski, który nie kryje oburzenia wynikami wyborów w USA.
- #Trump wygrywał bez dwóch zdań i... przestali liczyć głosy. Ameryka poszła spać. Rano "znajdują" po kilkaset tys. głosów, akurat tam, gdzie #Biden nie miał już szans. I dosłownie WSZYSTKIE "odnalezione" głosy są na Bidena - równe 100%, a na Trumpa ZERO. PRZEKRĘT! - skomentował na Twitterze podróżnik.

PZ 

 

Źródło: TV Trwam, DoRzeczy.pl

Najnowsze
Sonda
Wczytywanie sondy...
Polecane
Wczytywanie komentarzy...
Przejdź na stronę główną