SZOK! W referendum poparli... eutanazję

0
0
0
/ źródło: pixabay.com

Wydawało by się, że referendum jest najlepszą formą dialogu rządu ze społeczeństwem. Naród się wypowiada w najważniejszych sprawach, a rząd postanowienia referendum realizuje. Tak się stało w Nowej Zelandii. Tam naród zaakceptował w referendum wprowadzenie eutanazji 65,1 procentami. Głosowanie odbyło się 17 października br. Nie dotyczyło jedynie eutanazji, ale także rekreacyjnego używania marihuany. Powiązane było również z wyborami parlamentarnymi. Eutanazja zdobyła akceptację społeczeństwa, ale marihuana już nie i to ona przepadła w głosowaniu. Natomiast tzw. dobra śmierć zdobyła akceptację.

Premier Nowej Zelandii  Jacinda Ardern już w 2019r. poparła publicznie ustawę  o wyborze końca życia. Po raz pierwszy w tym państwie chciano ją wprowadzić już w 1995r.. Ustawa wówczas została odrzucona. Kolejna próba to rok 2003 i znów ustawa nie przeszła przez parlament. W 2012 ustawa została wycofana, zanim trafiła do parlamentu. Teraz także myślano, że trafi do zamrażarki. Do parlamentu bowiem wpłynęło ok.40 tys. pisemnych opinii na temat ustawy, z których 90 proc. wyrażało zdecydowany sprzeciw wobec eutanazji. Poseł laburzystów Andrew Little dowodził, że  wspomagane samobójstwo pozwoli „chorym odzyskać kontrolę nad własną śmiercią”. Jego partyjny kolega Michael Wood wypowiadał się przeciwko, mówiąc, że przewlekle chorzy i niepełnosprawni mogą być pod presją swoich bliskich, zmęczonych opieką nad nimi.  W końcu koalicyjna partia zgodziła się poprzeć projekt, ale tylko wtedy, gdy zostanie w tej sprawie rozpisane referendum.

Jednocześnie lekarze wypowiadali się jasno przeciwko uśmiercaniu chorych i niepełnosprawnych.  1780 lekarzy podpisało się pod otwartym listem sporządzonym przez  Stowarzyszenie „Lekarze mówią nie”. W liście tym lekarze przekonują, że eutanazja pozostanie nieetyczna, nawet jeśli będzie legalna. „nie chcemy mieć z tym nic wspólnego(…) Zależy nam na ochronie osób słabych, które często uważają, że są ciężarem dla innych oraz wspieramy tych, którzy cierpią. Lekarze nie są potrzebni do wspomaganego samobójstwa. Są mieszani w te praktykę tylko po to, by dostarczyć dla niej medycznej legitymacji. Pozwólmy lekarzom skupić się na ratowaniu życia oraz zapewnianiu godnej opieki umierającym”.

Jakie są wymogi, aby skorzystać z eutanazji? Pacjent musi być nieuleczalnie chory i według diagnozy lekarskiej ma przed sobą jedynie sześć miesięcy życia. Musi być pełnoletni i być obywatelem Nowej Zelandii, a także być w takim stanie, że sam podejmie decyzję o swojej śmierci. I na tym koniec. Nie jest zagwarantowany czas do namysłu. Pacjent może otrzymać dziś diagnozę, a za cztery dni już być poddany eutanazji. Nie jest też wymagana rozmowa pacjenta z osobą, której ufa, zanim zdecyduje się na taki krok. Brak jest również niezależnych świadków podczas tej procedury. „Nie będzie więc wiadomo, czy ktoś chce umrzeć z własnej woli, czy dlatego, że czuje presję bliskich, czy ma depresję i uważa, że jako osoba chora jest bezużyteczny. Trzeba być ślepym, by nie widzieć zagrożenia, które ta ustawa z sobą niesie” – mówi bioetyk dr John Kleisman. Trzeba także zwrócić uwagę, że dzieje się to w kraju, w którym tysiące ludzi nie ma dostępu do opieki paliatywnej. „Bogatych będziemy leczyć, uśmierzać ich ból, a biednych, np .Maorysów, będziemy pakować, hop, do trumny” – dodaje Kleisman.

Wiadomo, że ludzie po otrzymaniu tragicznej diagnozy załamują się i w geście rozpaczy podejmują decyzje, której by nie zaakceptowali po dłuższym czasie, po rozmowie z kimś bliskim. Wiadomo także, że lekarze się mylą i ten wymagany półroczny czas  może się przedłużyć na lata. Ustawa niesie ze sobą zagrożenie dla osób niepełnosprawnych, sparaliżowanych, jeżdżących na wózku. Działaczka Fundacji „Bezpieczna przyszłość” Claire Freeman miała 17 lat, gdy po wypadku samochodowym na skutek uszkodzenia rdzenia kręgowego została sparaliżowana  od szyi w dół. Marzyła wówczas o eutanazji. „Jest takie podskórne założenie, że życie osoby sparaliżowanej nie jest nic warte. Ciągle słyszałam: nie możesz się ruszać, całkowicie rozumiem, że chcesz się zabić” – mówiła w jednym z wywiadów. Potem otrzymała wsparcie, którego potrzebowała i dziś jest przeciwniczką eutanazji.

Stowarzyszenie na rzecz Wyboru Końca Życia w ramach kampanii referendalnej zaprosiło do Nowej Zelandii dr Stefanie Green, byłą ginekolog i położną z Kanady. Lekarka osobiście uśmierciła ok. 200 pacjentów w Kanadzie. Tam eutanazja jest legalna od 2016 roku. Green była obecna w nowozelandzkich mediach i zachwalała w nich eutanazję jako tę „bardzo wygodną, komfortową śmierć”. W Kanadzie wielu lekarzy nie chce wykonywać wspomaganego samobójstwa i dlatego dr Green dorobiła się na tym procederze niemałego majątku. 90 proc jej pacjentów to zmęczeni życiem chorzy. Green dostrzega w eutanazji samo piękno. „Ludzie umierają w pięknym otoczeniu. Są kwiaty, często jest szampan. Świętujemy życie pacjentów, zanim odchodzą, a oni mają okazję pożegnać się z bliskimi. Czasami robimy imprezę na 50 osób. To przywilej móc pomóc komuś umrzeć. I nie ma w tym nic niewłaściwego, niemoralnego” – stwierdziła pani doktor.

Czytając podobne bzdury, aż dreszcz przechodzi, do czego może dojść człowiek, aby tylko zbić majątek i jak może ogłupić innych, aby zaakceptowali ten morderczy proceder. Coraz więcej krajów na świecie dochodzi do takiej filozofii i w imię własnej wygody, lub kogoś z otoczenia podpisuje się pod eutanazją, nazywając ją samym dobrem. A ile w tym wszystkim jest nadużyć, wywierania presji na najbliższych, korzyści majątkowych. Wszystko w imię wszechogarniającego hedonizmu i ogólnego nihilizmu. Boże broń nas przed takim nowoczesnym światem, za którym optuje dzisiejsza lewica pokroju Marty Lempart.

Iwona Galińska

 

Źródło: redakcja

Sonda

Wczytywanie sondy...

Polecane

Wczytywanie komentarzy...
Przejdź na stronę główną