Paradoksy Unii Europejskiej

Z bardzo interesującej rozmowy z profesorem, współprzewodniczącym grupy Europejskich Konserwatystów i Reformatorów, filozofem Ryszardem Legutką wyłania się obraz niekonsekwencji, jaką podąża teraźniejsza UE. My ciągle podlegamy bilansowi zysków i strat jako współgospodarze Unii. Z jednej strony zdajemy sobie sprawę, że uczestnictwo w niej to szansa na skok cywilizacyjny, rozwój, duży postęp, dostęp do jednolitego rynku i technologii, bezpieczeństwa. Jednocześnie zdajemy sobie coraz bardziej sprawę, że struktury tego biurokratycznego molocha są coraz bardziej opresyjne, ingerujące w naszą wolność i suwerenność. Coraz bardziej widoczna jest dominacja Niemiec, która jeszcze dopuszcza do głosu Francję, a małe kraje nie mają nic do gadania. Jak się w tym wszystkim nie pogubić?
Zdaniem profesora „za mało o Unii rozmawiamy, za często się do niej modlimy". W wielu środowiskach wytworzył się stosunek nabożno-religijny wobec tej instytucji i każde stwierdzenie, na dowolny temat, zaczyna się od tego, że „Unia jest jak zdrowie, aby żyła wiecznie”. To stwierdzenie dotyczy nie tylko wewnętrznych rozmów w Polsce, ale jest charakterystyczne dla atmosfery panującej wewnątrz Unii. Tam również panuje ogólna niechęć do krytycznych rozmów, a pleni się ślepy entuzjazm. Dlatego chociaż w Polsce powinny się toczyć szczere rozmowy o tym, co nam Unia dała, a co chce zabierać i jaki jest jej obecny stan.
Musimy zdawać sobie sprawę z obecnej dominacji niemieckiej, z nieliczenia się z wymogami traktatów i z prymatem ideologii nad wszystkim. Ale nie to jest najważniejsze. Największe zagrożenie dla samej Unii to chore struktury. Każde państwo opiera się na trójpodziale władzy. W Unii tego nie ma. Komisja Europejska jest ciałem wykonawczym, ustawodawczym i w dużej mierze sądowniczym. Jest sędzią, prokuratorem i nierzadko egzekutorem. Jej członkowie nie są wybierani w demokratycznych wyborach, ale powoływani i zatwierdzani przez inne instytucje. Nikt jej nie kontroluje. Zaprzecza to dotychczasowej wiedzy i nauce o państwie. W Unii rządzi jedna większość polityczna, która panuje we wszystkich unijnych instytucjach. Doprowadza to do powstawania Unii dwóch bloków państw – tych uprzywilejowanych, potężnych, które wszystko mogą i tych mniejszych i małych spychanych na margines. – Ta nierównowaga mocy i potencjałów powoduje powstawanie układów, które zapisaną w traktatach równość omijają. Bo Niemcy to potężny kraj z wielkimi interesami, w wolą, by ich bronić, a Estonia nie jest krajem potężnym – ocenił Legutko.
Z Polską jest dodatkowy problem, bo nie jest krajem potężnym, ale nie jest również krajem małym. Należymy do średnich państw i długo zgadzaliśmy się tkwić w grupie państw słabych. Skończyło się to za prezydentury śp. Lecha Kaczyńskiego. Potem była przerwa podczas rządów PO–PSL, a teraz na szczęście wróciliśmy do walki o nasz głos, do wyzwolenia się z dołka państw spychanych na margines. – To doprowadza wielu do furii, jest uważane za złamanie nieformalnych, nigdy nam nieogłoszonych reguł. Tu jest źródło potężnego napięcia, gdy my się powołujemy na to, co jest zapisane w traktatach, zderzamy się ze zdziwieniem. Bo dla potężnych sił w Unii nie one, a nieformalne ustalenia i wpływy są rozstrzygające. Zapisane prawo jest dla nich wtórne w stosunku do tego, co tworzy realną władzę – stwierdził.
Widać to wyraźnie na dominacji ideologii lewicowo-liberalnej o zabarwieniu tęczowym. W traktatach i podczas poszerzania Unii wkładano nam do głowy, że sprawy związane ze światopoglądem są wyłącznie sprawami państw narodowych. Teraz próbuje się to wszystko odkręcić. A w Karcie praw podstawowych Unii Europejskiej w art. 9. czytamy: „Prawo do zawarcia małżeństwa i prawo do założenia rodziny są gwarantowane zgodnie z ustawami krajowymi regulującymi korzystanie z tych praw”. Jednak cytowanie tego artykułu nie ma żadnego znaczenia. – Realną władzę w Unii mają ci, którzy wyznają pewną ideologię i świadomie dążą do narzucenia jej wszystkim. Wobec tego zamiera litera i duch zapisów prawnych, które okazują się bezsilne, zwłaszcza w kontekście braku podziału władz. To jest problem poważny, bo zderzamy się tu z siłą, która potrafi nie tylko prawo złamać, ale i tak je zinterpretować, by znaczyło co innego, niż znaczy – podkreślił.
Tak samo pustym słowem pozostaje artykuł II Traktatu o Unii Europejskiej. – Unia opiera się na wartościach poszanowania godności osoby ludzkiej, wolności, demokracji, równości, państwa prawnego, jak również poszanowania praw człowieka, w tym praw osób należących do mniejszości. Wartości te są wspólne Państwom Członkowskim w społeczeństwie opartym na pluralizmie, niedyskryminacji, tolerancji, sprawiedliwości, solidarności oraz na równości kobiet i mężczyzn – czytamy. Wyraźnie jest napisane, że tych wartości mają przestrzegać wszyscy, na czele z UE. W praktyce jest tak, że te wartości mogą po swojemu interpretować instytucje europejskie i swoją interpretację narzucać innym. Okazuje się nawet, że mogą łamać prawo, aby wprowadzić to, co oni uważają za zasadę „państwa prawa”, czyli praworządności. I tu kolejny paradoks: prawa, które miały ograniczać samowolę władzy, stały się narzędziem tej samowoli. Dlatego praworządność może oznaczać wszystko. Przy tym usta mają pełne sloganów o „obronie praworządności”, co w rzeczywistości oznacza: mamy siłę, aby wprowadzić to co chcemy.
Irytujące jest to, że ich wiedza opiera się nie na faktach, ale domniemaniach. Mają ukute opinie i nie zamierzają ich zmieniać, ani zgłębiać o nich wiedzę. Słychać nagminnie, że ”w Polsce jest łamana praworządność, bo wymiar sprawiedliwości jest upolityczniony”. I nie ma na ten temat żadnej dyskusji. Oni o tym wiedzą z prasy niemieckiej, francuskiej, hiszpańskiej. A ci swoją wiedzę czerpią z kolei z Parlamentu Europejskiego. I tak błędne koło się zamyka.
– Paradoks polega na tym, że Polska jest dzisiaj krajem, w którym jest znacznie więcej wolności, w którym można powiedzieć i zrobić znacznie więcej niż we Francji, w Niemczech – podkreślił europoseł. I największy problem tkwi w strukturach Parlamentu Europejskiego, który głównie składa się z członków niewybieranych w żadnych wyborach powszechnych. Tym samym nie są oni odpowiedzialni przed swoimi wyborcami i siłą rzeczy wpadają w patologię. Coraz więcej państw członkowskich to dostrzega i uważa, że trzeba coś z tym zrobić.
W takich układach i układzikach „przegrana u nas obozu Zjednoczonej Prawicy oznaczać będzie runięcie w przepaść braku wszelkich ambicji, całkowitego podporządkowania siłom zewnętrznym, bezwoli i słabości intelektualnej". – Słowem, w jakąś nową formę poddaństwa. I znowu będziemy musieli zaczynać od początku. Tak jak po Solidarności, jak po roku 1989 – stwierdził Legutko.
Iwona Galińska
Źródło: prawy.pl/wPolityce.pl