Nie mogło być inaczej. Obsesja Macrona na temat wydłużenia wieku emerytalnego we Francji nie powinna dziwić. Zapowiadał to już startując w wyborach prezydenckich przed pierwszą kadencją.
Głosowała co prawda na niego niezbyt wielka grupa Francuzów, ale w polityce decyduje arytmetyka i to wystarczyło mu zostać pierwszą osobą w państwie. W zrealizowaniu reformy stanął jednak na przeszkodzie ruch żółtych kamizelek, który narodził się spontanicznie w ramach oporu przeciw coraz gorszym warunkom bytowym środowisk pracowniczych. Zwłaszcza na prowincji. Silny był też protest związków zawodowych.
Wiemy ile awantury na rondach i ulicach, gaszenie „żółtego pożaru”, który rozprzestrzenił się na cały kraj, odebrało rządowi energii i pewności siebie. Wtedy Macron odpuścił, nie chciał ryzykować porażką i palić za sobą mostów, bo zamierzał być prezydentem również drugą kadencję. Jednak teraz, gdy po raz trzeci o prezydenturę nie może się już ubiegać, poszedł po bandzie. Zresztą, wydłużenie wieku uprawniającego do emerytury zapowiedział jako jeden z kamieni węgielnych swojego wyborczego programu. Zatem, nie jest to niespodzianka. Widziały gały co brały.
Obecny konflikt o reformę, z zamieszkami na ulicach i aresztowaniem 310 osób, w tym 280 w samym Paryżu, zaostrzył się po formie wprowadzenia tej reformy poza parlamentem. Jak powiadają: Cyryl jak Cyryl, tylko te metody. Co prawda francuska konstytucja zezwala na stosowanie art. 49.3, by ominąć we wprowadzaniu ustaw drogę parlamentarną, jeśli rząd jest mniejszościowy i nie jest w stanie przegłosować programowej ustawy. A rząd premier Elizabeth Borne nie ma większości. Co prawda ekipa Borne sięgała po takie rozwiązanie już dziesięć razy (w październiku w ten sposób wprowadzono w życie nawet ustawę budżetową!), jednak ustawa dotycząca reformy emerytalnej ma wyjątkowy wrażliwy kontekst społeczny, który wymagać powinien żmudnego dialogu i konsensusu. Zwłaszcza, że przeciwko niej od miesięcy protestują zgodnie na ulicach wszystkie francuskie związki zawodowe, nie zważając na wcześniejsze między nimi animozje i rodowód ideologiczny. I od miesięcy co tydzień wybuchają strajki, następuje paraliż kolei i komunikacji miejskiej, szkół i uczelni wyższych. A nawet rafinerii. Strajk służb oczyszczania spowodował, że w Paryżu zalega już 7 tysięcy ton śmieci.
W tym przypadku wykorzystanie art.49.3 jest postrzegane jako czyn haniebny, właśnie ze względu na kontekst społeczny i jako forma dyktatury. Gdy premier Borne oświadczyła w parlamencie, że sięga po ten konstytucyjny instrument, oburzona opozycja odśpiewała Marsyliankę. Ta forma tylko potęguje poczucie rozgoryczenia, odbierana jest jako arogancja władzy i rodzi przekonanie że reforma emerytalna a la Macron jest systemem opartym na niesprawiedliwości.
Styl wprowadzenia reformy emerytalnej z ominięciem parlamentu oburzył większość Francuzów i media, które wyraźnie stanęły po stronie rozgoryczonych rzesz pracowników. Uznano to jako cios w demokrację. Gazety piszą, że Macron zastosował chwyt jak w pokerze, ryzykując nawet upadek rządu. I że należy się spodziewać ulicznych ruchów sprzeciwu i aktów desperacji. A także niestabilności politycznej, a być może nawet wcześniejszych wyborów. Opozycja już zapowiedziała, że zgłosi wniosek o odwołanie rządu. „Le Monde” napisał w redakcyjnym komentarzu, że Macron, obawiając się przegranego głosowania w parlamencie stchórzył i asekurując się przed klęską swojego kluczowego projektu skorzystał z art.49.3, by postawić na swoim. Przegrane głosowanie zrujnowałoby dalszy ciąg jego kadencji.
”Liberation” pisze o pogardzie Macrona wobec ludzi pracy. Dziennikarze przewidują zwiększenie poparcia opinii publicznej dla francuskich związków zawodowych i ogólnokrajowych protestów, co tylko wzmacnia tendencje konfrontacyjne. Związki od razu zapowiedziały kolejne protesty 23 marca.
O co toczy się bój? Reforma podnosi wiek emerytalny z 62 do 64 lat i rozszerza składki na pełną emeryturę w celu zbilansowania rachunków francuskiego państwowego systemu emerytalnego. Warto wspomnieć, że Francja już w 2000 roku wprowadziła 35-godzinny tydzień pracy i pracownicy w tym kraju należą do grona tych, którzy najkrócej pracują. Około trzech czwartych Francuzów popiera akcję strajkową. Jedno jest pewne - nie odpuszczą.
Alicja Dołowska