Także niechciane i „niezaplanowane” dzieci znajdują tu Miłość!

0
0
0
/

slawomir_kostrzewaZ ks. Sławomirem Kostrzewą, kapłanem, który miał odwagę głosić w całej Polsce konferencję pt. „Odebrać dzieciom niewinność” będącą kluczowym zwrotem koncepcji wychowawczych tysięcy polskich rodziców, ponieważ unaoczniała prawdę o działaniach złego wobec dzieci w dzisiejszych czasach rozmawia Katarzyna Chrzan. Świadomi zagrożeń pójdźmy zatem o krok dalej i przyjrzyjmy się bliżej kilku aspektom formacji duchowej dzieci, która jest doniosłym i tak naprawdę najważniejszym zadaniem miłości rodzicielskiej. Czy dzieci potrzebują wspólnot religijnych, czy powinna wystarczać im tylko ich własna rodzina? - Człowiek został stworzony przez Boga jako istota społeczna. W sensie praktycznym oznacza to, że człowiek do prawidłowego, pełnego rozwoju potrzebuje towarzyszenia innych ludzi. Niedawno rozmawiałem z rodzicami pięciorga (na razie) dzieci. Powiedzieli: „Nasze dzieci zawsze sobie w życiu poradzą!” Z kolei ich sąsiedzi nie mogą wyjść z podziwu dla ich dzieci – jak są dobrze wychowane, takie odpowiedzialne i samodzielne! Oczywiście, wiele zależy od rodziców, od modelu wychowawczego, jaki zastosują. Znam wielodzietne rodziny, gdzie niewydolność wychowawcza rodziców marnuje potencjał, jaki tkwi w rodzinie wielodzietnej, gdzie dzieci na co dzień wzrastają w grupie. Grupa pomaga rozwinąć człowiekowi wszystkie wartościowe społecznie cechy i talenty. Czasem jednak grupa może swoją „siłą” ciągnąć w dół, przekazywać negatywne wzorce. Ten model funkcjonuje także w przypadku wspólnot religijnych. Wiara nie może być doświadczeniem jednostkowym. Wiara rodzi się we wspólnocie i jest przekazywana przez wspólnotę. Zauważamy, że do rozwoju wiary potrzeba wiary innych ludzi, współdzielenia się i wzajemnego umacniania. Pierwszą taką wspólnotą wiary ma być rodzina. Niestety, rodzice czasem nie potrafią wiarygodnie przekazać dziecku daru wiary. Dzieciaki coraz częściej powtarzają, że któryś z rodziców „nie chodzi do kościoła”. Jeśli zabraknie silnego w wierze rodzeństwa, taka grupa, wspólnota religijna dla dzieci, działająca na przykład przy parafii, może być dla dziecka nie tylko umocnieniem, ale czasem jedyną drogą dojścia do Boga.   Czy ministrantura jest formacją duchową chłopców? Czy pełni taką rolę dla ich rozwoju duchowego? - Wszystko zależy od kapłana, który prowadzi taką grupę i na co stawia akcenty w czasie tzw. „zbiórek”, czyli formacji. Ja sam od 8 roku życia byłem ministrantem, potem lektorem w rodzinnej parafii. Po wyjeździe na studia uznałem ten rozdział życia za zamknięty, ale po dwuletniej przerwie, za namową kolegów, powróciłem do służby liturgicznej w ramach duszpasterstwa akademickiego. Miałem szczęście do dobrych wspólnot ministranckich i znających się na rzeczy kapłanów. Wiem jednak, że nie wszędzie tak jest. Ale generalnie – to są wyjątki i większość grup tzw. służby liturgicznej funkcjonuje naprawdę dobrze. Ministrantura jest sprawdzoną formą wspólnoty dla chłopców, która oferuje im drogę zbliżania się do Boga i pogłębiania wiary, jednocześnie będąc dla chłopaków atrakcyjna. Chłopcy lubią grupę, bo daje im okazję do zdrowej rywalizacji, która jest cenna w ich procesie wychowawczym. Dobrze czują się w kościele, gdy muszą coś konkretnego zrobić, jakoś się przydać. Mają swoje obowiązki i wiedzą, jak dużo od ich obecności i zaangażowania zależy. Na pierwszym etapie u małego chłopca jest fascynacja przestrzenią ołtarza i funkcjami, które musi spełnić. Potem, z wiekiem, może pojawić się konkretna duchowość, najczęściej dojrzewająca na gruncie częstego spotkania ze Słowem Bożym i spotkań formacyjnych. Warto zauważyć, że to właśnie grupy ministrancko – lektorskie wydają najwięcej powołań kapłańskich. Decyzja o oddaniu swojego życia na służbę Bogu nie mogłaby dojrzeć w okolicznościach, które nie sprzyjałyby fascynacji Bogiem.   Czy możemy mówić że np. schole dziecięce są wystarczającą formą aktywności dzieci w Kościele? - Są takie dzieci, dla których formacji wystarczy jak przyjdą raz czy dwa razy w tygodniu i pośpiewają sobie o Bogu. Są takie, dla których to za mało i chętnie przyjmą coś więcej, jeśli im to zaoferujemy. Kiedyś pracowałem na parafii, gdzie spotkania scholi dla dziewczynek ograniczały się do odśpiewania piosenek na niedzielną Eucharystię. Według mnie było to za mało. Po jakimś czasie znalazłem się na parafii, gdzie oprócz spotkań wokalnych były regularne spotkania formacyjne: w soboty dzieci śpiewały, a w piątek podejmowały jakieś tematy duchowe bądź rozmawiały z animatorką o Piśmie Świętym. Nie muszę podpowiadać, która grupa lepiej funkcjonowała. Co ciekawe, w drugiej grupie, związki między dzieciakami były silniejsze. Razem wyjeżdżały na wakacje, odwiedzały się po domach, organizowały sobie (przy pomocy rodziców) ferie. Wiele zależy od animatora. Scholka może być okazją, by zaproponować dziecku coś więcej niż tylko śpiewanie. Dzieciaki są szalenie otwarte na nowe pomysły. Dziś jednak pojawia się problem zawalenia dzieci różnego rodzaju zajęciami dodatkowymi: języki obce, sport, instrumenty. Nawet jeśli w parafii pojawi się coś więcej, dziecko po prostu nie ma na to czasu i siły.   Czy ma Ksiądz doświadczenie służby dzieciom w jakiś szczególnych formach posługi czy modlitwy? - W ostatnim czasie zorganizowałem Mszę Św. z modlitwami o uzdrowienie ciała i duszy dla dzieci. Mszy charyzmatycznych „o uzdrowienie” jest Polsce dość dużo. Sam uczestniczyłem w nich dość często i zdarzało mi się takie prowadzić. Jednak zauważyłem, że nigdzie nie ma Mszy o uzdrowienie dla dzieci. A przecież one też takiej modlitwy potrzebują. One też cierpią. W moim przekonaniu, bardziej niż dorośli, bo ich cierpienie jest nieme. Nie potrafią nazwać tego, co jest przyczyną ich „bólu serduszka”. A więc nie chodzi o uzdrowienie ciała, ale przede wszystkim ducha. Zresztą często jest tak, że choroby fizyczne są pochodną problemów duchowych. Potrzeba więc też modlitwy o uwolnienie dzieci. Wiele z nich cierpi z powodu różnych rodzajów dręczeń ze strony złego ducha. Próbują mówić o tym dorosłym i najczęściej są ignorowane lub nierozumiane przez nich. Często są ofiarą zła, grzechu obecnego w rodzinie, w małżeństwie ich rodziców. Niedawno byłem proszony o modlitwę wstawienniczą za dziecko, które było przeklinane przez własnego ojca. Nigdy nie widziałem tak smutnego dziecka. Dziecko strasznie cierpiało, miało liczne lęki i inne symptomy, z którymi psycholog nie mógł sobie poradzić. Wiele dzieci przychodzi dziś na świat jako „niechciane”, „niezaplanowane”. Dla złego ducha jest do fantastyczna furtka, przez którą męczy dzieciaki. Msza okazała się sukcesem, widać było, że Jezus nam błogosławi. Z pewnością będziemy ją powtarzać.   Wielu rodziców ma pewne schematyczne podejście do religijności. Odpowiedzmy zatem na pytanie: Czy rzeczywiście poranny i wieczorny pacierz dzieci i jedna Msza Niedzielna jest wystarczającą aktywnością dzieci w ich relacji z Bogiem? - Wielu o to pyta i zawsze wtedy odpowiadam pytaniem: „wystarczający do czego?” Aby się zbawić? Może tak, a może nie. W Kościele w Polsce wciąż pokutuje przeświadczenie, że być katolikiem to „odrobić zadanie”: zmówić paciorek, iść czasem na Mszę, przystąpić do Komunii, bierzmowania, mieć ślub w kościele i zadbać o katolicki pogrzeb. Tymczasem istotą naszej wiary jest zbudowanie żywej relacji z Jezusem, a nie skupienie się na tym „ile mam zmówić paciorków i basta”. Jeśli chcemy, żeby dziecko naprawdę zaprzyjaźniło się z Chrystusem, trzeba szukać różnych sposobów, proporcjonalnych do wieku, jak doprowadzić dziecko do Boga. Po drugie, wielu dorosłych uważa, że sprawy religii są dla dzieci za trudne. Dlatego niewiele od dzieci wymagają w tym względzie. Prawda jednak jest taka, że dzieci mają bardzo proste, nieskomplikowane pojmowanie Boga i chętnie słuchają o Bogu, który ich fascynuje. Większym problemem jest dziś jednak minimalizm. Moje doświadczenia były wprost przeciwne. Jako dziecko bardzo wcześnie byłem uczony pełnego pacierza i wspólnie odmawialiśmy go w gronie rodzinnym. Co niedzielę chodziliśmy na Mszę. Ale w wierze moi rodzice nie byli minimalistami. Były nabożeństwa majowe, Różaniec i inne uroczystości. To wystarczyło, abym w kolejnych latach „siłą rozpędu” samodzielnie szukał nowych dróg poznawania Boga i przyjaźni z Nim. A więc była ministrantura, potem młodzieżowa grupa apostolska, oazy, piesze pielgrzymki na Jasną Górę, grupa teatralna przy parafii, duszpasterstwo akademickie, teatr ewangelizacyjny na studiach… Pewnie wielu myśli, że niedzielna Msza i paciorek wystarczy, ale przyuczamy dzieci wtedy do minimalizmu duchowego. Wiara tych dzieci może okazać się zbyt słaba w konfrontacji z dzisiejszym światem, który robi o wiele więcej, aby nas odciągnąć od Boga, niż czyni wielu rodziców, aby związać swoje dziecko z Bogiem na całe życie.   Czy dzieciom wolno się nudzić podczas Mszy Świętych? - Nuda to czytelny znak braku zaangażowania emocjonalnego. Dzieci najczęściej nudzą się w kościele, gdy czegoś nie rozumieją albo jeśli widzą, że nudzą się ich rodzice. Dziecko nudzi się także, gdy dzieje się coś ciekawego, a ono tego nie może zobaczyć, bo na przykład ludzie mu to zasłaniają. Błędem wielu rodziców jest siadanie z dziećmi z tyłu kościoła. Ono niewiele wtedy zobaczy, mają zasłonięte to, co dla niego ciekawe, co chciałoby zobaczyć. Doskonale pamiętam z wczesnego dzieciństwa chwile, gdy z powodu tłumu w kaplicy, mój ojciec nie mógł podejść ze mną i braćmi bliżej ołtarza. Jak bardzo mnie to męczyło, że nic nie widzę, tylko nogi innych ludzi. To co działo się przy ołtarzu, było dla mnie bardzo ciekawe. Warto tę naturalną ciekawość dzieci pielęgnować – umożliwiając im pełne uczestnictwo we Mszy, wyjaśniając im, o co we Mszy Świętej chodzi, gesty kapłana i znaki liturgiczne. Trzeba jednak uważać, by nie odwracać uwagi dziecka od Eucharystii. Dzieje się tak wtedy, gdy rodzice pozwalają dziecku zabrać ze sobą jakąś zabawkę. Taka zabawka odciąga uwagę dziecka – i innych dzieci - od Mszy świętej. Zamiast budować w dziecku poczucie przestrzeni modlitwy, jaką ma być kościół, dajemy im sygnał, że jest to przedłużenie placu zabaw. Z podobnego powodu nie powinno się dawać dziecku w kościele jedzenia.   Czy należy jakoś szczególnie intensywnie organizować oprawę Mszy Świętych, żeby tylko jakby 'przekupywać' dzieci do uczestnictwa w nich? - Jasne, że Msze „dla dzieci” mają swoje uzasadnienie, formę i prawa, ale trzeba uważać, żeby „nie wylać dziecka z kąpielą”. Czasem takie Msze nie mają nic wspólnego z sacrum, ale bardziej przypominają wesołe miasteczko lub jarmark. Kilkukrotnie spotkałem się z rodzicami, którzy zdecydowanie oświadczyli, że ich dzieci nie będą chodzić na „Msze dla dzieci” ze względu na to, że dzieciom wtedy „wszystko wolno” i po prostu źle się zachowują. Twierdzili, że nie chcą, aby ich dzieci przejmowały złe wzorce zachowania w świątyni. Inni z kolei twierdzili, że kościół ma być przestrzenią modlitwy, a nie placem zabaw, gdzie dzieci rozmawiają, przynoszą zabawki, biegają po kościele i nikt nie zwraca im i ich rodzicom uwagi na niestosowność takiego zachowania. Sądzę, że szukanie na siłę takiej „wesołej formy” aby zachęcić dziecko do udziału we Mszy, niszczy w dziecku poczucie, że idziemy do kościoła dla Osoby samego Jezusa, a nie po to, by się świetnie bawić przy wesołym chórku. Kiedy byłem mały, rodzice tłumaczyli mi, kiedy skarżyłem się na konieczność stania w kościele i bolące nogi, że Pan Jezus cierpiał za ludzi o wiele bardziej i że możemy dla Niego przetrzymać tę niedogodność. Na pewno pomogło mi to zrozumieć coś bardzo ważnego – że wchodząc w przestrzeń kościoła, liturgii, współuczestniczymy w tajemnicy męki i śmierci Jezusa. Dziś ograniczając Mszę tylko do „Wesołej uczty”, zapominamy o tym, że jest to także przestrzeń ofiary, męki i śmierci Jezusa. Dzieci chętnie przyjmują wymiar pokutny uczestnictwa we Mszy, jeśli wiedzą, że sprawią tym przyjemność Jezusowi. Pięknie uzmysławia nam to historia dzieci z Fatimy. Tak naprawdę więc robimy dzieciom krzywdę, gdy pozwalamy im na wszystko w czasie takich Mszy albo wybieramy najkrótsze Msze, bo uważamy, że na dłuższej dziecko nie wytrzyma. Osobiście prowadziłem Mszę o uzdrowienie dla dzieci, która trwała dwie godziny. Był chórek śpiewających dzieci, ale animatorka miała przykazane, by pieśni „nie nakręcały dzieci”, czyli nie przeszkadzały im się modlić. Co się okazało? Że dzieci, które w niedzielę mają problem aby wytrwać na 40-minutowej Mszy dla dzieci, bez problemu przetrwały Mszę dwugodzinną!   Czy katechezy szkolne mogą być formacją duchową dzieci? - Mogą być i powinny być. Znam kilku katechetów – świeckich i duchownych, którzy z wielkim oddaniem prowadzą lekcje religii, czując w sobie powinność doprowadzenia dzieci do Boga. Niestety, w wielu przypadkach w szkole, zamiast formacji, mamy do czynienia z formalizacją wiary, sprowadzaniem jej do ocen, sprawdzianów, kartkówek itp. Religia wielu dzieciom kojarzy się z kolejnym, nudnym przedmiotem w szkole. Dużo zależy od katechetów, a właściwie – od ich formacji, której czasem brakuje. Ponadto lekcja religii nigdy nie będzie formacją dla dziecka, jeśli w domu nie ma rozmów o Bogu i wierze, nie ma praktyk religijnych. Taki dzieciak nie chce chodzić na religię, bo czuje się oszukiwany – wie, że w domu nie ma miejsca dla Boga, ale rodzice go do lekcji religii zmuszają.

Źródło: prawy.pl

Sonda

Wczytywanie sondy...

Polecane

Wczytywanie komentarzy...
Przejdź na stronę główną