Podpisany przez prezydentów dokument może zastraszać
Nie ma wątpliwości co do tego, że wspólna deklaracja prezydentów Polski i Ukrainy jest ze strony nacjonalistów ukraińskich próbą pokazania kto w obu krajach rządzi i rozdaje karty. Udowadnia, że polityka umizgiwania się władz naszego kraju wobec neobanderowców nie skończyła się wraz z sejmową uchwałą oddającą cześć ofiarom banderowskiego ludobójstwa.
Z deklaracjami przyjaźni polsko-ukraińskiej jest jak z propagandą za komuny. Im bardziej uparcie było coś powtarzane, tym większe w oczach społeczeństwa było prawdopodobieństwo, że kryje się za tym jakiś szwindel, a prędzej nawet ewidentne propagandowe łgarstwo. I zaiste takie deklaracje przyjaźni czy pojednania pod różnymi postaciami przypominają przyjaźń polsko-”radziecką”, wzajemne poklepywanie się przez aparatczyków oraz pokazowa wielka serdeczność. W tym samym czasie jednak ludzie myśleli swoje. Mimo wszystko trudno prezydenta Andrzeja Dudę uważać za aparatczyka. Jest on raczej ofiarą postkomunistycznych założeń polityki wobec byłych Republik Sowieckich, które stanowiły niegdyś komponent wielkiego brata, którą różni aparatczycy podtrzymują.
Śp. profesor Paweł Wieczorkiewicz mówił o programowej uniżoności polskich ludzi publicznych, którzy odziedziczyli przyzwyczajenie do marionetkowości wobec planów krajów uważanych przez nich za większe i silniejsze, lub przejmowali od obcych wytyczne ich polityki za swoje. Sęk w tym, że Ukraina może i była większa, ale nawet przed wojną przypominała kolosa na glinianych nogach. Przeto dość unikalnym podejściem jest zachowanie niektórych ludzi publicznych, którzy takiego silnego i co gorsza agresywnego hegemona usiłują sobie dopiero zbudować. Z obojętnością traktują także kwestię jaki charakter ów Hegemon będzie miał. Może być neobanderowski, ba po różnorakich działaniach w Polsce obliczonych na nieurażanie neobanderowskiej wrażliwości odnosi się wrażenie, że zmiana w tę stronę byłaby przez pewnych ludzi pożądana. Silna Ukraina ma się równać silnej Polsce, zaiste założenia przypominające siłę Polski dzięki sile „bratniego” sojuszu. Co ciekawe, budowanie sobie hegemona przypomina struganie pogańskiego bożka. Najpierw prymitywni mieszkańcy, pod kierunkiem plemiennych kapłanów rzeźbią go, a później oddają pokłony niczym najwyższemu bóstwu.
Pogłos Gazety Polskiej w otoczeniu prezydenta
Zaiste kapłanami mogącymi rzucać klątwy było wielu dziennikarzy Gazety Polskiej, z Tomaszem Sakiewiczem na czele. Ten ostatni - zachowywał się jakby był papieżem Grzegorzem VII w politycznym starciu z niemieckim Henrykiem IV. Wystarczy spojrzeć na jego dramatyczne teksty przy okazji ścierania się z ks. Tadeuszem Isakowiczem-Zaleskim. Nie chodzi już nawet o to, że redaktor naczelny Gazety Polskiej, prowadził je w sposób nieuczciwy naginając reguły dla siebie, a z racji pełnionej funkcji miał taką możliwość. Chodzi o płaczliwe publiczne teksty - jak to się będzie za księdza modlił. Stwarzało to wrażenie, jakby ksiądz został zniewolony, czy nawet opętany, a on naczelny papa z GP rozdzierał nad tym szaty i głosił publicznie swoją troskę. Z publicznym mówieniem „będę się za Ciebie modlił” należy być bardzo ostrożnym, bo w większości przypadków jest to wyjątkowo faryzejskie granie pod publiczkę.
Jeśli ktoś jest chrześcijaninem, dla którego wiara ma rzeczywiste znaczenie i uznaje sprawczą moc modlitwy to się po prostu modli i czeka jak Pan Bóg tę sytuację ułoży. Jest to w chrześcijaństwie najtrudniejsze, modlenie się w zaufaniu gdy buzują emocje i to niezależnie od tego czy mamy rację czy nie. Jeśli natomiast wierzymy w efekt modlitwy to powinniśmy wierzyć, że ona sama w sobie będzie rozwiązaniem, a tym samym dać sobie spokój z rozwijaniem medialnego pawiego ogona. W Ewangelii wg Św. Mateusza wyraźnie czytamy wzmiankę o postępujących w ten sposób ludziach: „Oni lubią w synagogach i na rogach ulic wystawać i modlić się, żeby się ludziom pokazać. Zaprawdę powiadam wam: otrzymali już swoją nagrodę. Ty zaś gdy chcesz się modlić, wejdź do swej izdebki, zamknij drzwi i módl się do Ojca twego, który jest w ukryciu. A Ojciec twój, który widzi w ukryciu, odda tobie”.
Czym innym jest niewstydzenie się wiary i dawanie jej świadectwa, tu akurat chwała prezydentowi Dudzie, a czym innym robienie z niej politycznego użytku, swoistego zyskownego publicznie teatrzyku. I tym drugim wykazywał się wg mnie naczelny Gazety Polskiej. A pisze o nim dlatego, że działania i pisarstwo niemałej części jego redakcyjnej stajni były pochodną poglądów wielkiego szefa. Uwidoczniło się to w wielu sprawach, zwłaszcza ukraińskiej. To model - aż nadto znany oraz praktykowany w Gazecie Wyborczej. Wydaje się bowiem, że praktykowanie usilnej przyjaźni przez ludzi programowo czczących morderców Polaków i chcących wymusić na ich żywych rodakach akceptację tego faktu - ma nieustanny wpływ na otoczenie prezydenta. Podanie przykładu sporu papieża z cesarzem niemieckim o inwestyturę jest tu nieprzypadkowe.
Sytuacja bowiem w stosunku do kapłańskiego zachowania naczelnego GP i kapłanów pomniejszych z jego medialnej parafii jest faktycznie odwrócona do góry nogami. Niektórzy bowiem z nich potrafią obecnie mówić o tym jak potrzebna była uchwała wypowiadająca prawdę o banderowskim ludobójstwie. Choć jakby mogli ją przed uchwaleniem zatopić w drewnianej zamkniętej na łańcuchy i kłódkę skrzyni zrobili by to bez wahania. Rzecz jasna razem z posłem sprawozdawcą - i tym z PiSu Michałem Dworczykiem i tym z Kukiza'15 Wojciechem Bakunem. Sami zrobili zresztą bardzo wiele, by upamiętnienie nie przeszło w formie ustawowej. Tymczasem ci ludzie ustawiają się w roli jakoby zawsze wiedzieli jaka jest prawda i działali na jej rzecz cicho i skutecznie w odróżnieniu od rozmaitych „krzykaczy”, którzy nie wiedzieli jak to działać należy. Umieściłbym ich raczej w roli niemieckiego Henryka IV, bo po wyłganiu się z odpowiedzialności dokonują oni rozliczeń z ludźmi, którzy zawsze występowali po stronie sprawy.
Witold Jurasz Show
Wystarczy spojrzeć na Witolda Jurasza, który robił z ks. Tadeuszem Isakowiczem-Zalewskim wywiad na antenie, w obecności o ile nie ma pomyłki panem Guzy, a więc jak myślę mężem pani Agnieszki Romaszewskiej (?). To że W. Jurasz, na którego postkomunistyczne dziedzictwo wpływa intensywnie jawi się jako pieszczoch zarówno GP, jak i innych środowisk jest ciekawe. Dla przypomnienia podjął się lobbingu na rzecz usunięcia ze stolicy Polski plakatu Biegu Niepodległości, ponieważ obrażał ukraińskiego wielkiego brata Lwowem - w pokazanych na nim historycznych granicach II RP (Sic!). Ten sam pan nie jest tak intensywny w zwalczaniu czy komentowaniu nieustannych ewidentnie rewizjonistycznych teksów po stronie nacjonalistów ukraińskich (więcej https://prawy.pl/11049-resortowe-dziecko-promuje-sie-jako-ekspert-prawicy/). I otóż z jego retoryki na antenie czuć było nutkę, tak jakby non stop trzymał on kciuki za ks. Isakowicza oraz po cichu mu kibicował. Zdaje się nawet wypowiedział coś w tym stylu bezpośrednio co najmniej raz.
Oto oglądając to - ludzie z miękkim sercem mogli pomyśleć: nie ma co mu wypominać jego zachowań. Może się facet zmienił, może zrozumiał, po cóż po nim skakać. Przyznam się, iż pomimo człowiek ten zalazł mi porządnie za skórę - tak właśnie sobie pomyślałem. Jednak w tym samym programie dostałem kubeł zimnej wody na głowę. Bowiem pan Jurasz - jak zapewne uważał, będąc już w bezpiecznej pozycji zaczął rozliczać z wypowiedzi prof. Bogusława Pazia, zresztą myląc pewne fakty. Wprawdzie nawet dla mnie medialne wpisy prof. Pazia jako zbyt emocjonalne i czasami właśnie pod względem emocjonalnym nieprzemyślane - jawią się od czasu do czasu jako nieodpowiednie. Jednak słuchając jego pastwienia się nad Paziem, gdy jeszcze zapach jego postępowania z niego nie wywietrzał - można się było naprawdę zdenerwować. Zero jakiegokolwiek wyczucia. Z miejsca wyleczył mnie z jakiejś tlącej się próby wyrozumiałości dla niego ze względu na jego dyskomfortową sytuację, gdy wszystko co popierał rozsypało się jak domek z kart.
Poczuł się chyba niczym stawowy stwór, który wyczołgał się z w wody i zaczyna skrzeczeć z wyższością w kierunku tych, którzy jeszcze wyjść nie zdołali. Bynajmniej jednak nie dlatego by pomóc im wyjść. Obaj panowie są nieporównywalni, bo prof. Paź w swoich niepohamowanych niekiedy emocjach jest autentyczny i uczciwy. Co więcej jest solidnym uczonym. Wiedziałem wtedy, że w niektórych (nie wszystkich) wypadkach - kto ma miękkie serce ten ma twarde coś innego. Otóż cesarz Henryk IV, któremu papież podarował klątwę wykazał się głęboką niewdzięcznością, nie pamiętając w jakich (na skutek konfliktu) okolicznościach znalazł się wcześniej i co zostało mu podarowane. Ludzie, którzy wcześniej utrudniali przebijanie się prawdy o ludobójstwie banderowskim i rozplenianiu się po Ukrainie neobanderyzmu udają jakoby nic się nie stało i wszystko było w porządku.
Jednak swoiste bany, które kreowali wcześniej na zasadzie wykluczania z „królewskiego” towarzystwa utrzymują w mocy. Niby popełnili błąd i o tym milczą, co jeszcze z litością można by zrozumieć, ale traktowanie z ostracyzmem tych, którzy się nie mylili wydaje się już ni mniej nie więcej tylko moralnym ściekiem. I od cesarza Henryka IV, który wykazał się pokutą, tylko po to by dokonać wybiegu - różnią się tym, że w przytłaczającej większości żadnej pokuty nie uskutecznili i nawet o zakładaniu w tej kwestii worka pokutnego nie myślą. Cóż, skromnością w większości nigdy nie grzeszyli. I niestety to właśnie towarzystwo, pomimo wyraźnego charakteru uchwały sejmowej, pomimo przetaczającej się dyskusji o tym w jak złą stronę sytuacja na Ukrainie idzie - chce utrzymywać kurs na akceptowanie neobanderyzacji Ukrainy.
To polityczni sanitariusze i specjaliści od maniackiego zawijania nieoczyszczonej rany. Procesy infekcyjne, czy nawet gnilne ich nie interesują, ważne by na wierzchu znalazł się szybko biały i czysty bandaż, aby pozwolić innym myśleć, iż jest w porządku. Szkoda, że ta polityczna głupota jest wojującą. Bo ta odmiana stanowi najgorszą z możliwych - tyleż komiczna co naprawdę powodująca tragiczne straty, które zadaje niczym pocisk odłamkowy. To właśnie w nich leży problem części zachowań nowej władzy, która chwieje się pomiędzy starymi przyzwyczajeniami ukraińskich patologii III RP, a potrzebą dobrej zmiany, której hasła trwają do tej pory.
Opinia publiczna nie jest ślepa
Jednak ludzie, co pozytywne - nie pozostają ślepi i wiedzą, że szeroko pojęty front pisowski ma także swoje cienie. Nie raz można być pozytywnie zaskoczonym jak ludzie, którzy są kompletnie z innej branży, a którzy PiS jako całość nadal popierają z ogromnym zawodem i zniecierpliwieniem mówią o chwiejnym podejściu do spraw ukraińskich. Zaskakuje u nich wiedza, bo w najśmielszych snach nie byłem w stanie sądzić, iż ją posiadają. To daje nadzieję, że draństwo niektórych - nie tylko będzie odnotowane, ale i ci którzy zachowują się, zarówno niegodnie jak głupio będą musieli ponieść za to odpowiednią cenę. I zdawać sobie można sprawę, że podpisywanie z Ukrainą jakichkolwiek deklaracji przyjaźni (pomimo braku zmiany polityki traktowania ludobójców) - jest nie tylko polityczną głupotą, ale i dowodem wobec wyborców na dwulicowość. O ile nie ma przesłanek, by o złą wolę posądzić prezydenta i raczej można dopatrywać się brudów w jego otoczeniu, to jednak trudno przekształcić to w wystarczające usprawiedliwienie.
Niegdyś za czasów carskich, za których najdelikatniej i na przekór niektórym mówiąc nie wszystko było dobrze - istniał mit dobrego cara i złych ministrów. Tego nie można powielać, zwłaszcza że za swoich dobrych czasów PRowo wydawał się z tego korzystać obficie Donald Tusk. I otóż w odróżnieniu od byłego premiera - prezydenta naprawdę chciałoby się usprawiedliwić ze względu na wiele okoliczności: choćby na uwolnienie nas od grasującego w tej krainie smoka Bredzisława. A smok Bredzisław, podróżując chyba do Krainy Deszczowców absorbował swoim sposobem bycia, swoją prostodusznością - psychikę Polaków aż do jej zamęczenia (https://www.youtube.com/watch?v=0sy7wPetoyA). Przelatując od czasu do czasu nad nowymi dachami nowych domów, lub już budzącymi polską dumę autostradami - z góry widział lepiej niż wszyscy. Jednak prezydent Andrzej Duda nie może iść w to samo, w politykę usilnego widzenia lepiej niż ludzie. Najwyższy urzędnik w państwie jest bowiem dowódcą, który choć ma wielokrotnie lepszy dostęp do informacji, niż każdy inny Polak nadal nie przeskoczy fizycznych ograniczeń człowieka.
Nie będzie miał dziesiątek czy setek tysięcy oczu ogarniających całą sytuację. I choć zwykli ludzie nierzadko mogą pleść także bzdury, to oni widzą na co dzień pewne fragmenty zagrożeń i obaw, dzielą się nimi i choćby w internecie zbierają to w jeden obraz. Dlatego przeważnie dobre decyzje są kombinacją pewnej wąskiej wiedzy niedostępnej człowiekowi, uwzględniającej też jednak poglądy społeczne. Nie można się z nimi nie liczyć, tak jak nie liczyła się poprzednia władza. Chcąc zmienić patologię III RP - jej kacyków w większości korzeniami mentalności tkwiących w Polsce Ludowej - nie można stosować podobnych chwytów, nawet w lepszej mierze i zbożnym celu. Od zła różną nas bowiem w tym samym stopniu co cele - metody ich osiągania. Te drugie są nawet odrobinę ważniejsze.
Czemu służy wspólna deklaracja prezydentów Andrzeja Dudy i Petra Poroszenki?
Po co potrzebna jest deklaracja przyjaźni prezydentów? Zadajmy sobie to pytanie, czy krajom zewnętrznym, które doskonale orientują się w kulawości, chwiejności i komiczności polityki polskiej na kierunku ukraińskim? Takie deklaracje podpisuje się głównie, by przeciwników odstraszać, a przecież zarówno USA, które wykonują na polski rząd naciski w tej mierze, jak i Rosja która to wykorzystuje, czy Niemcy, które tym bardziej pełniły rolę architekta zgubnej polskiej polityki - doskonale orientują się w tej sprawie. Orientują się niezależnie od Polskiej retoryki. Orientują się i Czechy i Węgry, którym wystarczyły niewielkie zatargi - by wiedzieli, że neobanderowcy są psychopatami, a tym samym wstrzymali się od deklarowania dla nich jakiejkolwiek pomocy. Nie - ta deklaracja nie będzie miała dla zmiany ich postrzegania większego znaczenia.
Ma ona znaczenie wyłącznie na terenie dwóch krajów Ukrainy i Polski. W tym wypadku oczekiwań neobanderowskich, a konkretnie zapewnienia rozpleniających kult OUN-UPA o kontynuacji starej polityki i braku przeszkód w czynieniu tego. Jednym słowem pokazaniu, że uchwała, która neobanderyzm potępia będzie martwą literą w stosunku do praktyki akceptacji banderyzacji młodszych pokoleń. Czyli neobanderia dostanie to co chce. Bowiem uchwała, czy tym bardziej ustawa miała mieć znacznie - nie nawet oddania hołdu i sprawiedliwości ofiarom. Miała służyć zabezpieczeniu przyszłości poprzez ostrzeżenie przed neobanderyzmem, którego rozłażenie się po Ukrainie wspólna deklaracja prezydentów wydaje się przyklepywać. Owa deklaracja ma także na terenie i Polski i Ukrainy pokazać jaka polityczna koncepcja, a raczej kto na terenie obu krajów rządzi. Jednym słowem, ci którzy mogliby cokolwiek zmieniać w tej mierze - niech się lepiej nie rozbrykują, bo będą ich czekać konsekwencje.
Dokładnie w ten sam sposób jak to się objawia w najnowszej rozmowie dziennikarza Gazety Wyborczej Igora Miecika z synem kata ludobójcy Romana Szuchewycza – Jurijem. W pewnym momencie gdy opisuje on naiwnie swoim nacjonalistycznym rozmówcom, że nie wszyscy, którzy mówią o zbrodni na Wołyniu są rosyjskimi agentami - podaje on przykład interesującej się historią młodzieży w Odessie. Ta ostatnia, jak wspomina dziennikarz GW - choć zorganizowała wystawę o Wołyniu'43 w teatrze rosyjskim (W innym miejscu gospodarze mogliby się obawiać konsekwencji?) to jednak wcześniej zorganizowała również seminarium - niezwykle krytyczne wobec Armii Czerwonej w obronie Sewastopola. Redaktor zapewne pije do faktu rosyjskiego podejścia wybielającego sowietów, które obecne jest choćby w rosyjskich filmach dla młodzieży (i nie tylko).
Po tym do rozmowy wtrąca się asystent Szuchewycza: „Skąd pan wie o tej wystawie na temat Wołynia?”, „Od znajomej dziennikarki z Odessy”, „Nazwiska tych ludzi pan zna? Nazwę ich organizacji? Co to za teatr? - asystent wyciągnął pióro i otworzył notes”, A co to ma do rzeczy?, „Trzeba powiadomić o tej wystawie odpowiednie służby”, Jakie służby, „Organy ścigania, prokuraturę, Służbę Bezpieczeństwa Ukrainy”. Nie ma zatem żadnej wątpliwości, że od kolejnej z wielu komicznych propagandowych deklaracji przyjaźni, wcale tej przyjaźni nie przybędzie. Ma ona tylko sterroryzować część ludzi w Polsce i na Ukrainie, którzy myśleli, że uchwała polskiego sejmu zmieni cokolwiek w stylu prowadzenia polityki, którą wsławiła się zwłaszcza Platforma Obywatelska.
Źródło: prawy.pl