Trzecia strona barykady

0
0
0
/

Syryjscy Kurdowie znaleźli się w potrzasku między siłami rządowymi a rebeliantami. Ostatnio stali się celem ataków tych drugich. Paradoksalnie jednak to właśnie społeczność kurdyjska może okazać się prawdziwym zwycięzcą syryjskiej wojny domowej, na przekór walczącym po obu stronach Arabom a także na przekór wspierających je sąsiednim państwom. Kurdowie, jak od lat, walczą tylko na swojej barykadzie.

 

Obecność Kurdów na Bliskim Wschodzie zaznacza się już w późnej starożytności. Ten otoczony przez Arabów i plemiona tureckie etnos zachował swoją odrębność i indoeuropejski pokrewny irańskiemu język przez wieki żyjąc w górskich prowincjach imperium osmańskiego i perskiego. Z początkiem XX wieku Kurdowie podnieśli sztandar samostanowienia narodowego w reakcji na krwawe prześladowania ze strony tureckich nacjonalistów.


Rozpad starych imperiów pogorszył wręcz ich położenie i oddalił marzenie o jednym Kurdystanie dla wszystkich Kurdów. Podzieleni między już nie dwa a cztery państwa, stali się obiektem dyskryminacji czy wręcz prześladowań każdego z nich. Masowe mordy w Iraku, likwidowanie przywódców społecznych, pacyfikacje i przymusowe przesiedlenia w Turcji, eliminacja języka, kultury czy samej nazwy narodu z życia publicznego i edukacji czy w końcu społeczno-polityczna marginalizacja także w Syrii i Iranie.  Taki był kurdyjski los.


Kurdowie w XX wieku pozostawali obok Tamilów największym narodem bez państwa, który jednak nigdy nie wyrzekł się woli samostanowienia, którą potwierdził i potwierdza działaniami na drodze politycznej ale i militarnej. We wszystkich czterech państwach uznawanych za okupacyjne stworzyli oni ugrupowania zbrojne, toczące walkę polową ale sięgające także po metody terrorystyczne.


Wszystkie krwawe konflikty jakie wybuchały w ostatnich dekadach w bliskowschodnim regionie od wojny iracko-irańskiej po amerykańskie inwazje na Irak Kurdowie traktowali po mickiewiczowsku – jak błogosławioną wojnę, przy okazji której mogą załatwić swoje interesy. I tak z poparciem Chomeiniego walczyli z Saddamem Husajnem, choć jednocześnie zbudowali organizację walczącą z władzami irańskimi. Korzystali w Iraku z obfitego wsparcia USA, jednocześnie uderzając bez litości w jego czołowego sojusznika – Turcję.


W Syrii


Spośród około 30 milionów Kurdów Syrię zamieszkuje jedynie 2,5 miliona z nich, stanowiąc około 9% ludności państwa (największa mniejszość narodowa). Stanowią większość w obszarach na północy kraju przylegających do obszarów zwartego zaludnienia kurdyjskiego w Iraku i Turcji. Kilkaset tysięcy żyje w rozproszeniu na terenie kraju. Założona w 1957 r. walcząca o prawa kulturalne Kurdyjska Demokratyczna Partia Syrii została w praktyce rozbita przez władze w 1960 r.. Po upadku unii z Egiptem państwo zostało zresztą wprost określone jako Syryjska Republika Arabska co wskazało Kurdom miejsce w szyku.


Kurdowie mają powody by darzyć niechęcią syryjskie władze. Lata rządów partii BAAS i wywodzącego się z niej Hafeza Al-Asada, występującego wszak pod ideałami arabskiego nacjonalizmu, oznaczały dla nich dyskryminację polityczną (w 1962 r. 20% syryjskich Kurdów pozbawiono obywatelstwa), sterowaną przez państwo arabską kolonizację zamieszkanych przez nich obszarów, którym często towarzyszyły konfiskaty ziemi dotychczasowych mieszkańców. Przez lata marginalizowano język kurdyjski nie dopuszczając publikacji, tworzenia prywatnych szkół, czy nawet nadawania kurdyjskich imion nowonarodzonym dzieciom. Dochodziło do krwawych starć między Kurdami a syryjską policją jak w 1986 w Damaszku czy w 2004 r. w Kamiszli. Mimo tego nie można porównywać polityki syryjskiej z ludobójczymi praktykami Saddama Husajna czy działaniami Turcji. Tym bardziej że ulegała ona liberalizacji – dekretem z kwietnia 2011 roku prezydent Al-Asad umożliwił Kurdom „cudzoziemcom” uzyskanie syryjskiego obywatelstwa. Wojna domowa przeszkodziła wdrożeniu go w życie.


Między Scyllą a Charybdą


Centralistyczna polityka Asadów i nastroje wśród kurdyjskiej społeczności względem nich mogły by skłaniać ich do wzięcia strony zbrojnego buntu jaki wybuchł wiosną 2011 r. Jednak od początku między arabskimi rebeliantami a Kurdami narastał dystans. Spośród Narodowego Ruchu Partii Kurdyjskich w Syrii jednoczącego 12 ugrupowań politycznych jedynie dwie mało znaczące przystąpiły do rebelianckiej Syryjskiej Rady Narodowej, przy czym dziś partycypuje w niej tylko jedna. Wiązało się to z ogólną niechęcią arabskich opozycjonistów to obdzielania Kurdów stanowiskami ale przede wszystkim z faktem, że jednym z ich głównych protektorów stała się Turcja czołowy wróg Kurdów – założycielskie zebranie SRN obyło się wszak w maju 2011 w Stambule i tam też posiada ona swoją bazę.


Co do Syryjskiej Koalicji Narodowej na rzecz Opozycji i Sił Rewolucyjnych – politycznej nadbudowy rebelii stworzonej w listopadzie  zeszłego roku i uznawanej za reprezentanta Syryjczyków przez państwa zwalczające Baszara Al-Asada, to partycypuje w niej Kurdyjska Rada Narodowa tworzona przez 11 kurdyjskich partii… wśród których brakuje najważniejszej - Demokratycznej Partii Zjednoczenia (PYD).


Bowiem tak naprawdę w terenie liczy się tylko ona. To ona już na początku wojny dysponowała grupami zbrojnymi w postaci szybko zorganizowanych Oddziałów Samoobrony Ludowej (YPG). Do lipca 2011 wyparły one oddziały rządowe z miejskich ośrodków na północy: Ain al-Arab, Amudy, Efrinu, Al-Malikiji, Ras al-Ain i w końcu Kamiszli największego miasta z kurdyjską większością. Co ważne - punkty te rozpościerają się na całej długości granicy tureckiej będąc izolowanymi od siebie przez obszary zamieszkane przez klany arabskie. W sierpniu ogłosili PYD/YPG ogłosiły neutralność deklarując, że nie będą tolerować na swoich terenach zbrojnej obecności ani armii ani oddziałów rebelianckich. Syryjskie władze w praktyce uznały tę deklarację starając się wycofywać wojsko i policję z kurdyjskich rejonów. Podobnie było z rebeliantami… do czasu.


Atak rebeliantów


W październiku 2012 r. do pierwszych poważnych starć z buntownikami doszło w Aleppo gdzie YPG przejęły kontrolę nad zamieszkaną przez Kurdów dzielnicą Szejch Maskud. W listopadzie walki między Kurdami a syryjskimi rebeliantami z Frontu Al-Nusra wybuchły w pobliskim Ras Al-Ajn, gdzie przybrały postać starć między setkami uzbrojonych bojowników. Wówczas jeszcze dowództwo Wolnej Armii Syrii potępiło swoich współkombatantów islamistów. Jednak konflikt nabrał już swojej między-etnicznej logiki. W styczniu 2013 r. YPG walczyły z lokalnymi oddziałami arabskich klanów, a w lutym na tureckim pograniczu wybuchły walki z WAS. Doszło także do potyczek z syryjską armią. Konflikt eskalował w maju głównie z powodu agresywności islamistycznych frakcji rebelianckich które postawiły sobie za cel zajęcie kurdyjskich obszarów, na które co istotne składają się dwa duże pola roponośne.


Jeden z silniejszych segmentów rebelii Syryjski Islamski Front Wyzwolenia 26 maja określił Kurdów jako „zdrajców dżihadu” i zapowiedział proces „czyszczenia Syrii” z „partii kurdyjskiej i szahiby” (prorządowe bojówki arabskie). Do zaciętych bojów doszło w rejonie Afrin, zaś w połowie czerwca YPG całkowicie usunęły islamistów z Ras al-Ain gdzie walkom towarzyszyły porwania cywilów i tortury.


Pod koniec lipca katarska Al-Jazeera nagłośniła deklarację Saliha Muslima Muhammada przewodniczącego PYD, iż w północnych regionach Syrii powołany zostanie tymczasowy rząd autonomiczny. Z kolei chińska agencja Xinhua dementowała te informacje, twierdząc, że w wywiadzie dla niej Muhammad powiedział, że Kurdowie pozostają wierni rządowi i nie chcą oddzielać się od Syrii. Jednak już nazajutrz Muhammad mówił BBC „Możemy rządzić się sami i mamy do tego siłę”. Wiedział co mówi. Mimo ataków YPG kontrolują co najmniej kilkanaście miast na północy Syrii, PYD skutecznie zaś marginalizuje partie kurdyjskie skłonne do włączenia społeczności w arabskie struktury rebelianckie. Takie są również powszechne odczucia ludności arabskiej i okazuje się że rebelianccy dowódcy  są równie sceptyczni wobec pomysłu kurdyjskiej autonomii jak do niedawna asadowskie władze.


Walki między Kurdami a islamistami z Al-Nusry oraz Islamskiego Państwa Iraku i Lewantu trwają. Włączają się do nich także oddziały WAS. Jak donosił 3 sierpnia reporter „The National” można spodziewać się jedynie dalszej eskalacji. Taki scenariusz podpowiada polityczna logika.


Klocek kurdyjskiego domina


Antykurdyjski resentyment dowódców WAS podgrzewany jest przez północnosyryjskie klany arabskie które w latach sześćdziesiątych uwłaszczyły się na obszarach z których władze usuwały Kurdów. Z kolei wrogość między PYD/YPG a islamistami ma silne ideologiczne podłoże. Choć Kurdowie są w większości sunnickimi muzułmanami są żywiołem w duzym stopniu zsekularyzowanym. PYD ma silny rys lewicowy. Wbrew regularnym dementi wszyscy zdają sobie sprawę, że ta partia syryjskich Kurdów zachowuje ścisłe związki z Partią Pracujących Kurdystanu (PKK) nacjonalistyczną ale i radykalnie lewicową silną organizacją od ponad 30 lat toczącą zawziętą walkę z państwem tureckim. Dość wspomnieć że wśród bojowników PKK jak i syryjskich YPG zauważalną część stanowią młode kobiety, które zresztą są uważane za najbardziej fanatyczne – rzecz nie do pomyślenia dla Arabów, świadcząca o światopoglądowej różnicy między obiema społecznościami.


Jeden z kurdyjskich komendantów stwierdził niedawno, że w obecnej sytuacji funkcjonuje „de facto rozejm” między YPG a siłami rządowymi. Wyważone słowa przywódcy sojuszniczej PKK Cemila Bayika, który 29 lipca stwierdził że „ani Baszar Al-Asad, ani opozycja nie osiągną swoich celów natomiast nikt nie dąży do rozpadu Syrii” również można uznać za uspokajający komunikat w stronę oficjalnego Damaszku. Zapewnienia że „PKK na pewno nie przekazują broni Kurdom w Syrii” można natomiast potraktować z przymrużeniem oka.


Przepaść między syryjskimi Kurdami a arabskimi rebeliantami ostatecznie stwarza geopolityka. Trudno wyobrazić sobie bezkonfliktowy modus vivendi w sytuacji gdy za tymi drugimi stoi Turcja. Z końcem lipca Bulent Arinc, oświadczył publicznie, iż jego kraj nie zamierza tolerować kurdyjskiego „państwa de facto”, przylegającego do tureckiej granicy, podkreślając, „poszanowanie integralności terytorialnej Syrii”. 27 lipca turecki premier Erdogan wprost mówił jednak o „naturalnym prawie do interwencji” przeciw „terrorystom mącącym nasze bezpieczeństwo narodowe”. Turecka armia przećwiczyła to już w ciągu ubiegłej dekady dość dowolnie naruszając irackie granice w kampaniach karnych przeciw wycofującym się za nie oddziałom PKK.


Na słowa tureckich polityków niemal natychmiast zareagował prezydent irackiego Kurdystanu Masud Barzani zapowiadający rozważenie interwencji sił Kurdów irackich w północnej Syrii w obronie swoich ziomków przed islamistami. Nie ma wątpliwości, że głównym adresatem tego komunikatu byli Turcy. Jest to krok bez precedensu bo do tej pory oficjalni przedstawiciele Kurdów irackich jako jedyni utrzymywali w miarę normalne relacje z Ankarą. Zresztą tego samego dnia Barzani przyznał, że podległe mu oddziały szkolą bojowników YPG.


Turcja animując syryjską rebelię mimowolnie dołożyła kolejny klocek do kurdyjskiego domina. Przewracając się popchnie kolejne klocki… już po tureckiej stronie granicy.
                                                                                                                       

Karol Kaźmierczak
Na zdjęciu: Mesud Barzani, prezydent autonomicznego rządu kurdyjskiego w północnym Iraku, lider Demokratycznej Partii Kurdystanu (KDP), fot. Wikimedia Commons

Źródło: prawy.pl

Najnowsze

Sonda

Wczytywanie sondy...

Polecane

Wczytywanie komentarzy...
Przejdź na stronę główną