Czyli - bez niespodzianek: Bundestag wybrał Angelę Merkel po raz czwarty na kanclerza Niemiec. Było to do przewidzenia, gdyż elity polityczne postawiły przecież na status quo, żeby nie doszło do nowych wyborów, bo trudno dziś przewiedzieć z jakim skończyłyby się wynikiem. Jednak okrzyknięta „Wielką” obecna koalicja chadeków z socjalistami nie ma aż tak dużego poparcia nawet wśród parlamentarzystów partii z GroKo, skoro ponad wymaganą większość 355 głosów, kandydatura Merkel przeszła tylko poparciem 9 osób, a 35 deputowanych z GroKO nie zagłosowało za jej kandydaturą.
Taka sytuacja wróży mimo wszystko niestabilność przy rozstrzyganiu spornych społecznych problemów, których narosło niemało. Mówi się też, że w małżeńskmi łożu chadeków z socjalistami pośrodku leży rosnąca w siłę Alternatywa dla Niemiec i rozpycha się łokciami.
Reakcje niemieckiego społeczeństwa na wybór Merkel na czwartą kadencję są różne.
Wielu Niemców odetchnęło z ulgą, że po pół roku podchodów, udało się sklecić rząd, z radości mówią nawet, że kroczy śladami carycy Katarzyny II na drodze ku cesarzowej Europy. Spora część ma jednak minorowe miny, twierdząc, że to czarny dzień dla przyszłości Niemiec i przyszłości ich dzieci. Uważają bowiem, że kolejne 4 lata na czele rządu kobiety, która w ciągu 12 lat popełniła wiele błędów i nie przyznała się do żadnej z porażek, uparcie twierdząc, że dla jej decyzji nie były alternatywy – to wstyd i rozczarowanie.
Dlatego twierdzą, że Merkel to kanclerz przegrana i mają nadzieję, że na stanowisku nie dotrwa do końca kadencji.- Gdzie jest nasz Sebastian Kurtz? – pytają zafascynowani antyimigrancką postawą austriackiego kanclerza, który odwołuje się do prawicowych wartości.
Sama Merkel w ciągu ostatnich miesięcy trudnych koalicyjnych przymiarek postarzała się o ponad dziesięć lat. Zmarszczki wokół ust wyżłobiły jej koleiny układające się w podkówkę smutku i rozgoryczenia. Przez te sześć ostatnich miesięcy przez Europę przeszło trzęsienie ziemi. Zwycięstwo populistów we Włoszech, które miały wejść, według koncepcji Macrona, do jądra Europy, odrzucenie supremacji Europy nad państwem narodowym przez ostatni kongres Frontu Narodowego we Francji oraz list ośmiu państw północnych, niegodzących się na żadna Europę dwóch prędkości, dokładają Merkel problemów.
Jej zachwyt pomysłem Macrona, podbechtywany przez entuzjazm Martina Schulza, który wraz z Macronem parł, by tworzyć Stany Zjednoczone Europy został teraz wystawiony na próbę. W umowie koalicyjnej CDU/CSU z SPD sprawy zagraniczne zdominowała koncepcja tworzenia wraz z Francją silnego niemiecko - francuskiego przywództwa, które miało być siłą napędową do przebudowy Unii Europejskiej według dyktatu Paryża i Berlina. W dokumencie koalicyjnym centralizacja zarządzania unijnym kolosem, hasło „więcej Europy” i więcej środków finansowych dla Brukseli miały być receptą na problemy UE. Ale gdy Merkel przez pół roku borykała się z trudnościami zbudowania koalicji, Europa nie stała w miejscu. Dziś jest już inna niż sześć miesięcy temu.
Co prawda Komisja Europejska nie czekając na sklecenie nowego rządu Merkel, zaproponowała – jak chce Paryż - powołanie "ministra gospodarki i finansów" strefy euro, który łączyłby obecne funkcje szefa eurogrupy (do stycznia Holender Jeroen Dijsselbloem) oraz wiceszefa Komisji Europejskiej ds. euro (teraz Łotysz Valdis Dombrovskis). Jednak na razie nie bardzo wiadomo, co nowego miałby robić w UE bez odrębnego eurobudżetu, którego obecnie jednak nie chcą Niemcy czy Holendrzy.
Merkel asekuracyjnie przyznała, że sprawy dotyczące modelu przeobrażeń UE, choć zapisane w umowie z SPD, nie zostały z koalicjantem precyzyjnie dogadane z powodu braku czasu. Ale ten argument możemy włożyć między bajki. Wypchnięcie po awanturze, Martina Schulza z koalicyjnego układu ( miał być ministrem spraw zagranicznych) i jego ustąpienie z szefostwa SPD świadczą o tym, że mimo słodkich uśmiechów w stronę mediów, podczas rozmów trwała walka buldogów pod dywanem.
W Brukseli mimo pogaduszek, nikt nie liczył, że rozstrzygające dyskusje w tych sprawach rozpoczną się przed powołaniem nowego rządu w Niemczech. Było też do przewidzenia, że francuskie pomysły napotkają silny opór, bo rzucają wyzwanie gospodarczemu rygorowi i dyscyplinie budżetowej północnych krajów UE, które nie będą chciały łożyć w ramach budżetu strefy euro na zadłużone Włochy i Grecję. Sam nowy minister finansów Peter Altmaier publicznie powątpiewał, czy strefa euro potrzebuje nowych struktur i narzędzi do pomocy w razie ekonomicznych perturbacji.
Merkel i Macron chcieli na marcowym szczycie UE przedstawić wspólne plany reformy strefy euro, ale jak wynika z raportu medialnego Brukseli "sprawa została anulowana”.
Jednak Macron swoją propozycją uderzył w stół i natychmiast odezwały się nożyce. Z jednej strony entuzjastyczny, już odsunięty,
Martin Schulz, z drugiej ministrowie finansów ośmiu państw z północnej części UE , którzy krytycznie ustosunkowali się do pogłębienia integracji w strefie euro, czyli de facto stworzenie unii w Unii, za czym opowiedział się przede wszystkim Emmanuel Macron i do czego chce pozyskać nowy niemiecki rząd.
List podpisały państwa bałtyckie, Holandia, ale także państwa skandynawskie, m.in. Dania i Szwecja, które do euro nie należą. Wezwały do skoncentrowania się na reformach najważniejszych: dokończenia unii bankowej oraz przekształcenia europejskiego funduszu pomocowego dla zadłużonych państw w Europejski Fundusz Walutowy. Natomiast zdecydowanie skrytykowały pomysły tworzenia Unii dwóch prędkości, instytucjonalizowania jej wewnętrznego podziału przez odrębny budżet dla strefy euro, czy ustanowienie europejskiego ministra finansów.
Był to sygnał przeciwko francusko-niemieckiej dominacji, ale też dalszemu przekazywaniu narodowych kompetencji Brukseli.
Merkel w swoją kolejną kadencję wchodzi nie tylko osłabiona wewnętrznie, ale widać już wyraźnie, że wokół elitarnej wieży wzniesionej w Brukseli przez eurokratów, wieje zimny wiatr z Północy. Dania, Estonia, Finlandia, Irlandia, Łotwa, Litwa, Szwecja i Holandia nie chcą tego, o czym marzyły Francja i Niemcy. Dzięki temu – na razie- Stany Zjednoczone Europy zostały odwołane.
Tym razem, kopana przez wszystkich „antysemicka’ i antyimigracyjna Polska, nie była w grupie kontestujących, chociaż mogła, bo przecież nam również nie podoba się Europa dwóch prędkości, a i Szwecja z Danią do strefy euro nie należą. Może dobrze się stało, bo znajdujemy się teraz w oku cyklonu i atak byłby na nas jeszcze większy. A tak wokół sprzeciwu „ósemki” jak na tak spektakularne wydarzenie panuje względna cisza.