Świat jest oburzony spaleniem przez ekskluzywną brytyjską firmę Burberry niesprzedanych towarów, zamiast poddania ich przecenie lub przeznaczenia na cele charytatywne. W opublikowanym raporcie firma przyznała się do puszczenia z dymem w ciągu ostatnich pięciu lat towarów za 90 milionów funtów (100 mln euro) i nie ma sobie nic do zarzucenia, bo to od dawna stosowana praktyka wielu firm, które w sytuacji nadprodukcji, chcą w ten sposób utrzymać rangę marki i wysoką cenę, zmniejszając podaż na rynku.
Niszczenie kolekcji, to stara metoda. Producent biżuterii i zegarków Cartier przyznał się do odkupywania swoich wyrobów od jubilerów i niszczenia ich, właśnie po to, żeby utrzymać wyśrubowane ceny. Zdarza się to również markom ze średniego segmentu rynku, np. H&M, czy Nike.
Firma Burberry- właściciel sieci butików w skali globalnej (są także w Polsce), zasłynęła wylansowaniem charakterystycznego wzoru Burberry (słynnej kratki) i jest najczęściej kopiowanym znakiem towarowym na świecie - próbuje teraz wzmocnić jeszcze swoją pozycję i obecność jako producent towarów bardzo wysokiej jakości, adresowanych do bogatej klienteli.
Aby uzasadnić spalenie niesprzedanych towarów, Burberry podkreśliła konieczność ochrony znaku firmowego, przypominając, że praktyka niszczenia towarów jest powszechna - zarówno wśród głównych detalistów jak i luksusowych marek, które widzą w tym jednocześnie sposób na ochronę własności intelektualnej. Niszcząc niesprzedane zapasy zamiast je przeceniać i sprzedawać po niższych cenach, motywują to koniecznością zapobieżenia podrabiania ich towarów. Jest to wymijające tłumaczenie; w sumie chodzi o utrzymanie wysokiej ceny i bogatych klientów z wypchanymi portfelami, którym chcą zapewnić wyjątkowość.
Tim Farron, polityk opozycyjnej partii Liberalnych Demokratów, zajmujący się ochrona środowiska, określił praktykę grupy jako "skandaliczną", mówiąc, że "recykling jest o wiele lepszy dla środowiska, niż spalanie w celu wytworzenia energii" . Ale o biednych, którzy przeważnie zaopatrują się na soldach, gdzie nawet znane światowe marki przeceniają posezonowo niesprzedane towary nawet o 80-90 proc. Farron nawet nie wspomniał.
Burberry jest teraz pod ostrzałem krytyki. W swoim rocznym raporcie brytyjski dom luksusu ogłosił, że tylko w ubiegłym roku w imię ochrony marki zniszczył produkty o łącznej wartości 28 mln. funtów (31 mln euro), stwierdzając, że wartość niesprzedanych produktów wzrosła o 50% w ciągu zaledwie dwóch lat, a sześciokrotnie od 2013 r. To zniszczenie części zapasów jest równoznaczne ze zniknięciem w dymie około 20 000 kultowych towarów słynnej marki. Z tej sumy zostały zniszczone w 2017 roku kosmetyki i perfumy za około 10 mln funtów (11 mln euro), co udało się ustalić dzięki sprzedaży tej grupie licencji na kosmetyki amerykańskiej filii Coty.
I podczas gdy w wielu krajach, także w Polsce, dzielimy się ubraniami przy okazji różnych zbiórek odzieży, przeznaczając je dla ludzi, którym się gorzej powodzi, niektóre bogate firmy o światowym zasięgu, oferujące towary dla krezusów, wolą wrzucać je do ognia na zasadzie „psa ogrodnika”: sam nie weźmie i drugiemu nie da. To opłacalne, ale czy moralne?
Ciekawe co na to angielski dwór królewski, a zwłaszcza książę Karol, słynący z promowania ekologicznego stylu życia i ekologicznych rozwiązań. Burberry jest przecież angielską marką prestiżową, posiadającą rekomendację Brytyjskiej Rodziny Królewskiej, której członkowie popierają nie tylko ekologię, ale też udzielają się w licznych organizacjach charytatywnych. Wszystkie oczy są teraz zwrócone na Pałac Buckingham, a konsumenci zamierzają ogłosić bojkot tej marki.
Przed Burberry mianem szkodnika została określona obecna także w Polsce marka H&M, która przyznała się do spalenia niesprzedanych towarów. Szwedzki gigant mody potwierdził stosowanie tej metody w przypadku wykrycia w ofercie wadliwych lub niebezpiecznych produktów. Marka od 2013 roku spala w tego powodu 60 ton odzieży, w tempie dwunastu ton ubrań rocznie. W dodatku H & M określa te praktyki jako "absolutne lekarstwo".
Pamiętam szok, jaki przeżyłam, czytając jako nastolatka „Grona gniewu” Johna Steinbecka, gdy dowiedziałam się z lektury, że producenci pomarańczy podczas niskiej ich konsumpcji w okresie Wielkiego Kryzysu w latach 30. ub. w., topili je w Missisipi, by utrzymać cenę. Wtedy w Polsce pomarańcze były dostępne tylko dwa razy do roku, w okresach przedświątecznych, gdy przywożono je z Kuby.
Do palenia nowych ubrań każdy z nas musi się sam ustosunkować, bo Unia Europejska, (Wielka Brytania ciągle w niej jest) , która określa nawet krzywiznę banana i ogórka, a także – podobno- dba o ochronę środowiska, i wzywa do solidarności w rozdziale imigrantów, wiedząc że to powszechna praktyka, nie zajęła żadnego stanowiska. Może eurokraci to klienci Burberry i jako „elita” chcą czuć się w tych ubraniach wyjątkowo. Dlatego cicho sza. A jak tam w hymnie UE „Odzie do radości” zostało napisane? „Wszyscy ludzie będą braćmi”.
No, prawie wszyscy. Kawiorowe lewactwo z Brukseli traktuje problemy wybiórczo. Zgodnie z zaleceniami swoich mocodawców, którzy prowadzą ich na smyczy.
Krzywizna ogórka jest bezpieczniejsza dla kariery.