Mrożek wszystko przewidział

0
0
0
Stanisław Michalkiewicz
Stanisław Michalkiewicz / fot. materiały prasowe prawy.pl

Człowiek strzela, ale to Pan Bóg kule nosi i często zdarzają się niespodziewane i tym bardziej bolesne rykoszety. Wygląda na to, że coś takiego może zdarzyć się i u nas, to znaczy – w naszym bantustanie, który stał się przedmiotem walki o wpływy między Stronnictwem Amerykańsko-Żydowskim, a Stronnictwem Pruskim. W tej walce obydwa Wojujące Stronnictwa posługują się swoimi politycznymi ekspozyturami, ale to już spowszedniało, więc rozszerzyły front, wzbogacając pierwotną walkę o demokrację, walką o praworządność. I właśnie walka o praworządność doszła do fazy, którą jeszcze w 1958 roku przewidział Sławomir Mrożek w dramacie ze sfer żandarmeryjnych pod tytułem „Policja”. Nawiasem mówiąc, mądrzy, roztropni i przyzwoici, co to rozpoznają się po zapachu, chłoszczą pana ministra Glińskiego za to, że przyznał się do myślozbrodni polegającej na niedokończeniu lektury książek pani Olgi Tokarczuk. Trochę go usprawiedliwia okoliczność, że dał aż 700 tys. złotych naszych pieniędzy na tłumaczenia je

Otóż dramat „Policja” polega na tym, że w kraju rządzonym przez Infanta i Regenta zapanowała powszechna miłość do Umiłowanych Przywódców, więc siedzący w kryminale ostatni więzień polityczny, pod wpływem tej erupcji miłości, którą można porównać do fali moralnego oburzenia, jaka wzniosła się aż pod niebiosa przeciwko mnie, kiedy nie chciałem uczestniczyć w konspiracji wokół nazwiska mojej wierzycielki, pani Żanety Kąkolewskiej - też postanawia podpisać lojalkę. Ta decyzja przeraża Naczelnika Policji, to w takiej sytuacji policja stanie się niepotrzebna. Namawia więc Sierżanta, by w przebraniu zaczął wznosić wrogie okrzyki. Sierżant zostaje aresztowany, ale władze nie bardzo wierzą w jego winę, toteż Naczelnik namawia go, by dokonał prawdziwego zamachu na Generała. Wprawdzie zamach był nieudany, ale w rezultacie doszło do sytuacji, w której wszyscy policjanci wyaresztowali się wzajemnie. Nawiasem mówiąc, podczas pobytu w Wietnamie zapytałem naszego przewodnika, oczywiście tamtejszego ubeka, czy są u nich obozy reedukacyjne. Odparł, że „oczywiście” nie ma. Wtedy zapytałem go, co by się stało, gdybym tak na ulicy krzyknął: „precz z komuną”!? Ten niewiele myśląc odparł: „to poszedłbyś do obozu” - oczywiście takiego, którego „nie ma”, to jasne.

 

Nieubłagana walka o praworządność w naszym bantustanie doprowadziła do wyroku, jakim Europejski Trybunał Sprawiedliwości w Luksemburgu odpowiedział na tzw. „pytania prejudycjalne” tubylczego Sądu Najwyższego – czy mianowicie KRS jest zależna, czy nie i jak to jest z tą całą Izbą Dyscyplinarną w Sądzie Najwyższym. Trybunał udzielił odpowiedzi wymijającej – że mianowicie tubylczy Sąd Najwyższy powinien sobie na te pytania odpowiedzieć sam. Więc odpowiedział, że KRS nie jest dostatecznie niezależna, a Izby Dyscyplinarnej w ogóle nie można uważać za żaden niezawisły sąd. Sęk w tym, że Krajowa Rada Sądownictwa wnioskowała do prezydenta o mianowanie wielu sędziów. Ci sędziowie zaczęli sądzić i wydawać wyroki. Teraz nie wiadomo, czy wnioski o ich mianowanie, składane do prezydenta przez nielegalną – bo „niedostatecznie niezależną” KRS - były ważne, a zatem – czy i oni są sędziami, czy też tylko przebierańcami, ustrojonymi w „śmieszne, średniowieczne łachy” - jak o takich kostiumach mówiła Oriana Fallaci. Ponieważ nie sądzę, by KRS zgodziła się z diagnozą, że nie jest „dostatecznie niezależna”, ani że niezawiśli sędziowie, co do których pojawiły się te wątpliwości, zdejmą z siebie te „śmieszne, średniowieczne łachy” i przestaną „orzekać”, to w tej sytuacji również ferowane przez nich wyroki będą podejrzane i dajmy na to – uchylane jako nielegalne zwłaszcza przez niezawisłe sądy II instancji, opanowane przez zwolenników nieubłaganego postępu, czyli militantów Stronnictwa Pruskiego. Wywoła to zrozumiałą wściekłość obywateli, którzy i bez tego mają wiele gorzkich pretensji do niezawisłych sądów i kto wie, czy nie będą chcieli rozpędzić ich na własną rękę? To oczywiście byłoby aktem rewolucji, sprzecznej z konstytucyjną zasadą demokratycznego państwa prawnego, nakazującą poważnie traktować te wszystkie maskarady i pełne rewerencji konwenanse. Żeby tedy konstytucyjny wilk był syty, a jednocześnie wściekłość obywateli znalazła jakieś ujście, czyli żeby i ta owieczka była cała, to nie ma innej rady, jak ta, by wszyscy niezawiśli sędziowie wyaresztowali się nawzajem – oczywiście wydając prawomocne wyroki jedni na drugich. Te wyroki wykonywałaby policja, przewożąc wszystkich sędziów do kryminału i w ten sposób przyczyniłaby się do reformy sądownictwa, od której przecież wszystko, to znaczy – nieubłagana walka o praworządność - się zaczęła. Nie przypuszczam, by komukolwiek pękło serce z żalu za niezawisłymi sądami, więc z punktu widzenia wymagań demokracji politycznej taka postać reformy sądownictwa nie tylko wydaje się całkowicie bezpieczna, ale nawet może przynieść wymierne korzyści polityczne.

 

Jest to jeszcze jedna ilustracja spostrzeżenia, że literatura wyprzedza tak zwane „życie” i to niekiedy znacznie. Oczywiście nie każda, tylko ta dobra, którą dawniej ludzie czytali nie tylko bez specjalnej presji ze strony ormowców politycznej poprawności, ale gdy nie trzeba było nawet nikogo przekupywać publicznymi pieniędzmi, by te książki tłumaczył na obce języki. Okazuje się, że teraz bez korupcji nawet w dziedzinie literatury nie można funkcjonować, ale chyba próżno oczekiwać, że takimi sprawami zajmie się Centralne Biuro Antykorupcyjne, bo ono zostało założone w całkiem innym celu. Jeszcze tego by brakowało, żeby również tajniacy wyaresztowali się wzajemnie, chociaż z drugiej strony nie da się ukryć, że obywatele mogliby z tego powodu doznać wielkiej ulgi.

Źródło: Stanisław Michalkiewicz

Sonda

Wczytywanie sondy...

Polecane

Wczytywanie komentarzy...
Przejdź na stronę główną