Stanisław Michalkiewicz: Męczeństwo ministra Gowina

0
0
0
/

Autorzy relacji z konferencji prasowej w Kancelarii Premiera podają, że premier Tusk „podjął decyzję” o zdymisjonowaniu ministra sprawiedliwości Jarosława Gowina.

 

Niech i tak będzie – chociaż zapowiedź nominacji na stanowisko ministra sprawiedliwości Marka Biernackiego, byłego ministra spraw wewnętrznych skłania do podejrzeń, że w podjeciu tej decyzji mógł maczać palce jeszcze ktoś – w dodatku starszy i mądrzejszy od pana premiera Tuska.


Warto zwrócić uwagę, że i na stanowisko ministra skarbu państwa został mianowany były sekretarz stanu w ministerstwie spraw wewnętrznych – co podejrzliwców skłania do podejrzeń, że bezpieczniacy powoli przechodzą na ręczne sterowanie państwem – podobnie jak w roku 2004, kiedy to powołany został sierocy rząd premiera Marka Belki – szczęśliwego posiadacza aż dwóch pseudonimów operacyjnych. Do tego rządu – jak pamiętamy – nie przyznawało się żadne ugrupowanie parlamentarne – a mimo to rządził on sobie spokojnie, jak gdyby nigdy nic.


Czyż to nie dowód, że to nie zaplecze parlamentarne przesadza o trwałości i sile rządu – tylko coś całkiem innego?
 

Ale jak tam było, tak tam było, zawsze jakoś było. Warto bowiem też zwrócić uwagę, na polityczny aspekt najpierw nominacji Jarosława Gowina na ministra sprawiedliwości, a obecnie – na jego dymisję. Jarosław Gowin nie jest w ogóle prawnikiem, więc o jego nominacji na to stanowisko nie przesądziły zalety prawnicze. A co?


Uważam, że decydującą okolicznością była powszechnie znana pobożność posła Gowina. Wysuwając właśnie jego na ministra sprawiedliwości, ośrodek władzy dawał Episkopatowi sygnał, że nie chce wojny z Kościołem – ale żeby i Kościół nie angażował się w popieranie PiS i Jarosława Kaczyńskiego, tylko pozostał politycznie neutralny.


Dlatego premieru Tusku kazano przejść do porządku nad otwartym buntem ministra Gowina, który wraz ze skrzydłem „konserwatywnym” Platformy, głosował przeciw partyjnemu projektowi ustawy o związkach partnerskich.


Kiedy jednak minister Gowin dopuścił się świętokradztwa w postaci oskarżenia niemieckich naukowców o eksperymentowanie na ludzkich embrionach importowanych w tym celu z Polski, miarka się przebrała. Ambasada RFN „zażądała wyjaśnień”.


Warto przypomnieć, że niemieckim ambasadorem jest były zastępca szefa wywiadu niemieckiego, co pokazuje, jak ważne ma on zadania do wykonania w naszym nieszczęśliwym kraju. Pełnił on służbę dyplomatyczną w Polsce po raz pierwszy pod koniec lat 80., kiedy to zaprzyjaźnił się z niektórymi przedstawicielami opozycji demokratycznej. Od tamtej pory i on awansował i oni awansowali – w związku z tym los ministra Gowina był przesądzony.


Poza tym na szczeblu Unii Europejskiej musiała zapaść decyzja o przyspieszeniu rewolucji socjalistycznej, zwłaszcza na odcinku sodomicko-szklankowym, czego ubocznym skutkiem musi być również jakaś forma pacyfikacji „reakcyjnego kleru”. W takiej sytuacji pobożny minister Gowin przestaje już być potrzebny w charakterze listka figowego. Po co listek, skoro nie może on już przesłonić figi?
 

Wreszcie i premier Tusk musiał wykombinować sobie, że jak pozwoli dokazywać ministru Gowinu, to Salon i „młodzi wykształceni”, co to chcieliby sie gzić na koszt podatników, zaczną popierać biłgorajskiego filozofa, albo Leszka Millera – bo i jeden i drugi obieca im wszystko - a wtedy tylko patrzeć, jak będzie musiał zdać się na łaskę Naszej Złotej Pani, żeby przydzieliła mu jakąś trafikę w Brukseli.


Ponieważ premier Tusk też wie, że łaska pańska na pstrym koniu jeździ, a Nasza Złota Pani mogła poczuć się dotknięta jego niedbalstwem , w następstwie którego minister Gowin obszczekał niemieckich naukowców, to teraz premier Tusk musi się postarać, by odzyskać utracone zaufanie oraz względy. Toteż minister Gowin musiał odejść.
 

Stanisław Michalkiewicz

Źródło: prawy.pl

Najnowsze

Sonda

Wczytywanie sondy...

Polecane

Wczytywanie komentarzy...
Przejdź na stronę główną