W związku z ostatnimi zadymami, które – jak podejrzewam – na rozkaz Naszej Złotej Pani zorganizowały stare kiejkuty, mobilizując swoją agenturę, rozmaitych „pożytecznych idiotów”, co to pragną „bronic demokracji”, no i wreszcie – rozmaitych wariatów w rodzaju osobistego nieprzyjaciela Pana Boga, czyli starzejącego się aktora Krzysztofa Pieczyńskiego, któremu Pan Bóg wprawdzie dał talent, ale mały, czego on najwyraźniej nie może przeboleć i w odwecie lansuje pogląd, że Pana Boga nie ma – więc w związku z ostatnimi zadymami pojawiły się głosy, że Polsce grozi „wojna domowa”. Jeśli chodzi o pana Pieczyńskiego, to w swoim zapamiętaniu podobny jest on do Towarzysza Szmaciaka z nieśmiertelnego poematu Janusza Szpotańskiego. Przełożony Szmaciaka w UB, niejaki Rurka, wyrzucał mu, że przynosi donosy tylko na proboszcza: „Wiecznie ten klecha! Do znudzenia! Pewnie ci nie dał rozgrzeszenia za to, że w kwiecie swej młodości waliłeś konia bez litości!” Ciekawe, czy w przypadku pana Pieczyńskiego również wchodzą w grę tego rodzaju urazy. Jest to bardzo prawdopodobne, bo czy w przeciwnym razie tak by się emocjonalnie angażował w walkę z cieniem? Wprawdzie Rosjanie powiadają, że „każdyj durak po swojemu s uma schodit”, co się wykłada, że każdy wariat wariuje na swój sposób, ale przecież każde wariactwo musi mieć z czegoś początek. Zresztą mniejsza o to, bo ważniejsze od odlotów pana Pieczyńskiego są głosy wskazujące na możliwość wojny domowej w naszym i tak już przecież wystarczająco nieszczęśliwym kraju. Skoro tak, to zastanówmy się chwilę nad tą możliwością. Odpowiadając na pytanie zaniepokojonego słuchacza – czy będzie wojna? - Radio Erewań odpowiedziało, że wojny nie będzie, ale za to rozgorzeje taka walka o pokój, że nie zostanie nawet kamień na kamieniu. W naszym przypadku walkę o pokój może zastąpić walka o demokrację i praworządność – bo dla strategicznych partnerów, czyli Niemiec i Rosji, których dodatkowo wspiera stary żydowski finansowy grandziarz Jerzy Soros, który z naszym krajem też wiąże różne swoje niecne plany i nadzieje - każdy pretekst jest dobry, jeśli może doprowadzić zarówno do załatwienia zaległych remanentów wojennych, jak i ustanowienia między partnerami wspólnej granicy, w najgorszym razie przedzielonej „strefą buforową”, czyli Judeopolonią w której szlachta jerozolimska administrowałaby mniej wartościowym narodem tubylczym. To właśnie z tego powodu w „obronę demokracji” tak angażuje się żydowska gazeta dla tubylczych Polaków, którą grandziarz niedawno wsparł swoim złotem. Oczywiście o tych prawdziwych celach nie wolno głośno mówić, i dlatego zarówno brukselskie marionetki Naszej Złotej Pani, jak i stare kiejkuty i ich konfidenci, a za nimi mikrocefale myślący, że to wszystko naprawdę, gardłują o „obronie demokracji”. No dobrze – ale co z wojną? W Polsce wojny domowej być nie może z tego powodu, że do wojny potrzeba przynajmniej dwóch Stron Wojujących. Tymczasem u nas jest tylko jedna: stare kiejkuty ze swoją agenturą, zarówno cywilną, jak i mundurową. I właśnie ta Jedna Strona najwyraźniej przygotowuje się – ale nie do wojny, tylko ewentualnie do zmasakrowania mniej wartościowego narodu tubylczego, który jest najbardziej rozbrojonym narodem w Europie. Tymczasem właśnie z naszej niezwyciężonej armii właśnie „odeszła” grupa najważniejszych generałów. Dlaczego akurat teraz? Czyż nie na rozkaz starych kiejkutów – bo warto pomyśleć, czy oszałamiające kariery w wojsku mogli zrobić oficerowie nie będący konfidentami Wojskowych Służb Informacyjnych? - żeby nie związani obowiązkiem posłuszeństwa wobec rządu mogli zdalnie pokierować naszą niezwyciężoną armią w obronie demokracji i konstytucji – co zapowiadał gadatliwy pan pułkownik Mazguła? W takiej sytuacji zamiast „wojny domowej” mielibyśmy powtórkę ze stanu wojennego, kiedy to nasza niezwyciężona armia nieugięcie stanęła na nieubłaganym gruncie obrony ustroju socjalistycznego i sojuszu ze Związkiem Radzieckim. Wyobrażam sobie to tak, że starzy UB-ecy i SB-ecy, wzmocnieni nowymi pokoleniami ubeckich dynastii, wykonają najbrudniejszą, również „mokrą robotę”, a nasza niezwyciężona armia zapewni im logistykę i osłonę siłową, zaś Nasza Złota Pani zapewni całej operacji osłonę polityczną. To w łagodnym wariancie „A”.Ale może być też masakra według surowszego wariantu „B”. Oto bawiąc niedawno na Podkarpaciu, z wiarygodnego źródła powziąłem wiadomość o dużym przemycie broni, jaki z Ukrainy trafia do Polski przez tamtejszą granicę. Kto jest odbiorcą tej broni? Czy przypadkiem nie zadaniowana politycznie i militarnie część ponad milionowej imigracji ukraińskiej? Większość tych imigrantów przyjeżdża do pracy, ale skoro jest ich ponad milion, to już choćby ze statystyki jeden procent muszą stanowić agenci, którzy mają do wykonania w Polsce całkiem inne zadania. Gdyby zatem Nasza Złota Pani zechciała nie tylko nas tu spacyfikować, ale przy okazji zrobić nam kuku w postaci polikwidowania – jak ich nazywają Rosjanie - „zaczinszczikow”, to któż lepiej się do tego nada, jak banderowcy? Na wypadek jakiejś „Norymbergi” (ja oczywiście wiem, że żadnej „Norymbergi” nie będzie, ale co to komu szkodzi dmuchać na zimne?) Niemcy będą czyste, jak łza, a całe odium spadnie na mniej wartościowe narody tubylcze, które w ten oto prosty sposób można wykorzystywać przeciwko sobie z pożytkiem dla starszych i mądrzejszych.Z tych względów wydaje mi się, że nie ma racji pan poseł Kukiz, przestrzegający przez „wojną domową”, natomiast więcej racji ma pan mecenas Roman Giertych, zapowiadający „rozlew krwi”. Nie wiem tylko dlaczego sprawia wrażenie, jakby wiązał z tym jakieś nadzieje, przynajmniej na tyle, że on zostanie oszczędzony. Tymczasem to nie jest wcale takie oczywiste, bo w przypadku ostatecznego rozwiązania kwestii polskiej, pan mecenas Giertych nie byłby już nikomu potrzebny.Stanisław Michalkiewicz