Eksplozja pomnika w Hucie Pieniackiej to prowokacja państw trzecich
Środowiska neobanderowskie nie ustają w wysiłkach, by Polskę i Polaków uspokajać jakoby wszystko z Ukrainą było w porządku. Nie ustają w pracy ich polscy przyjaciele, dziennikarze czy politycy w jakiś sposób ogłupieni lub „zaprzedani” ich sprawie. Sam jestem największym krytykiem obiegowych opinii, rozszerzanych przez wielu nie zawsze emocjonalnie zrównoważonych ludzi. Opinii mówiących, że niby wszystko co złego zrobią środowiska nacjonalistów ukraińskich, a co przebije się do mediów - było „ruską” prowokacją. Daje to bowiem dużą wolność w dokonywaniu antypolskich działań, czy nawet aktów wandalizmu. Bowiem i tak dzięki propagandzie swoich przyjaciół neobanderowcy nigdy nie będą winni. Jednym słowem teksty niektórych publicystów, czy ludzi publicznych mogą im dawać zasłonę dymną do niecnych działań.
Pomnik w Hucie Pieniackiej jest dość specyficznym celem, a ponadto został zdemolowany w specyficzny sposób. Nie wykluczam rzecz jasna działań jakichś ukraińskich frontowych weteranów, którzy samowolnie w sposób niekontrolowany mogli dokonać takiego aktu wandalizmu. Wszak kult SS w tych oddziałach istnieje podobnie jak kult UPA. Tak samo rozszerza się w państwie ukraińskim i jest tolerowany przez władze państwowe. O ile jednak władze w stosunku do rozszerzania kultu UPA przykładają się właściwie publicznie, to kult SS jest tolerowany i wspierany po cichu.
Oczywiście na Ukrainie jest dość dużo broni i wszystkiego co z wojną związane. Panuje tam - może to nie do końca przystające sformułowanie - pewnego rodzaju kozaczyzna. Wszystko możliwe: niesubordynacja, niekontrolowane wystąpienie kolegów z organizacji, będących poza zasięgiem „spokojniejszych” neobanderowców na urzędach. Jednak trudno nie przypomnieć sobie jednej ze słynniejszych łacińskich sentencji: Is fecit, cui prodest - Ten uczynił, komu (to) przynosi korzyść. Zadajmy sobie więc pytanie „Kto zyskał?”. Na pewno nie zyskała Ukraina, żadna Ukraina, nawet ta neobanderowska, która chce odbywać cichy marsz ku banderyzmowi, jednocześnie uspokajając Polaków, jakoby nic złego się nie działo.
Miejsce ataku musiał wybierać Jaś Fasola
Pomnik, który został wyselekcjonowany do zniszczenia wybrano naprawdę fatalnie. Także sam mord, który tam miał miejsce jest nietypowy. Odbył się głównie rękoma ukraińskiego SS, przy współpracy z UPA i pod kontrolą Niemców. To ostatnie staje się pretekstem, aby spychać winę na nich. I taką praktykę stosują ukraińscy nacjonaliści. Huta Pieniacka jest dla nich o tyle wygodna, że dostrzegają w przebiegu wydarzeń duże pole do manipulacji. Ostrzelane przez Polaków bezwiednie Ukraińskie SS, następnie zgodna Niemców na odwet i pacyfikację, UPA zaś pełniła jedynie rolę wspierającą. Od lat nacjonaliści ukraińscy próbują wmówić, iż żadnego oddziału ukraińskiego, biorącego udziału w tamtejszym mordzie, po prostu nie było.
Ukraińcy o zabarwieniu nacjonalistycznym usiłują się przed tym obronić, wypowiadając się w brytyjskim filmie dokumentalnym „SS in Britain” w filmie Juliana Handy'ego. Sam spotkałem się ze stwierdzeniem jednego z polskich przyjaciół Ukraińców, który podczas spotkania poświęconego temu mordowi (o ile pamiętam na „klubie Ronina”) usiłował coś wmówić ofiarom. Oznajmił, iż nie wiedzą, czy na pewno były to oddziały ukraińskie, bo jako dzieci nie byli w stanie rozróżnić insygniów wojskowych i symboli konkretnych oddziałów. W reakcji na ten głos powiedziałem, że chyba nie do końca przeanalizował okoliczności. Może nawet i dzieci nie odróżniały wtedy symboli, ale mogły je na całe życie zapamiętać. Tym bardziej w traumie. Naiwnością jest natomiast twierdzić, że później nie mogły ich sprawdzić.
W reakcji na to człowiek ten wyszedł zdenerwowany energicznie z pomieszczenia, w którym odbywało się spotkanie. Tak czy inaczej retoryka ukraińskich nacjonalistów wypiera się jakoby mieli oni jakkolwiek do czynienia z tą zbrodnią. Fakty świadczą przeciwko, ale to jeden z mordów, gdzie manipulacja ma większą rolę, niż jego przemilczanie. Pod pomnikiem odbywało się wiele polsko-ukraińskich uroczystości, także z udziałem prezydentów. Stowarzyszenie, które się nim opiekuje ma chyba najbardziej łagodny charakter. Upamiętnienie to było najbardziej znane i absolutnie legalne.
Wypadki przy pomniku mieszkańców Huty Pieniackiej podobne do tych z Suwalszczyzny
Fakt, iż sprawcy gorszego miejsca do wysadzenia nie mogli sobie wybrać nie jest tu jedynym problemem. Zwróćmy uwagę, iż pod banderowską flagą wymazano sprayem literki SS, które de facto związane są raczej z drugą wrogą dla banderowców opcją – melnykowcami. Dziś wprawdzie istnieje próba łączenia obu tych środowisk, nie mniej jednak wygląda to dosyć dziwnie. Ukraińska flaga wymalowana sprayem na drugiej tablicy także wygląda dziwnie. Nie można wykluczyć, że dokonali tego niezbyt inteligentni nacjonaliści ukraińscy z jakiejś niekontrolowanej przez ukraiński rząd grupy. Bardziej jednak wygląda to na usilne zaakcentowanie konkretnych sprawców. Podobnie niewiarygodne były dla mnie dewastacje pomników na terenach zamieszkanych przez mniejszość litewską.
Wiele wskazywało albo na robotę Saugumy, albo FSB, ewentualnie samych mieszkańców. Bowiem sprawców, mimo zdewastowania ok. trzydziestu miejsc w tym samym czasie nikt nie widział - na czysto litewskim terenie (!). Nikt zresztą z mniejszości litewskiej w ogóle nic nie widział. Sprawców nie wykryto do tej pory. Co jednak charakterystyczne na jednym ze zdewastowanych pomników wymalowano sprayem znak ONR Falangi. I co bardzo nietypowe podpisano ten znaczek „Falanga”, gdyby ktoś nie wiedział co on znaczy, lub miał się nie domyśleć co to za znaczek (Sic!). Jednocześnie gdy zamalowano litewską część dwujęzycznych napisów - robiono to białym i czerwonym sprayem (!). Tak jakby ktoś chciał konkretne zasugerować sprawców: „Falanga” i Polacy.
Zyskać mogła wtedy strona litewska, która zasłużenie tkwi w aurze dyskryminacji Polaków. Sama natomiast zupełnie bezskutecznie twierdzi, iż Litwinów w Polsce spotykają rzeczy analogiczne. Na tym konflikcie zyskała także strona rosyjska. Zresztą nawet w szkolnictwie Litwini wykonują ruchy korzystne dla Rosjan, a kosztem miejscowych Polaków. A zatem nie wszystko zawsze wygląda tak, jak by się wydawało na pierwszy rzut oka. Pomnik w Hucie Pieniackiej mógł być także zniszczony przez ukraińskich nacjonalistów w służbie rosyjskiej. Zresztą zabawne jest zawsze to, iż omawiając wiele neobanderowskich incydentów jako ruską prowokację zazwyczaj nie łapie się sprawców. Co więcej, nikt się od nich nie odcina (tutaj odciął się od tego nawet neobanderowski w poglądach ambasador Ukrainy Andrij Deszczyca). Inna sprawa, że taka prowokacja cudzymi rękoma mogła się odbyć za wiedzą SBU, choć byłoby to ze strony służb ukraińskich bardzo głupie.
Jak analogicznie zauważył ks. Tadeusz Isakowicz-Zaleski tereny te są zdominowane przez zwolenników Bandery. Tym bardziej przypomina fakt zniszczenia ok. trzydziestu litewskich pomników na czysto litewskim terenie. Mało tego sprawa w swoim efekcie może wzmóc także twierdzenia o ruskiej prowokacji, nawet wtedy, gdy będą one nieuzasadnione. W efekcie, kiedy podczas innych incydentów negatywnymi bohaterami staną się nacjonaliści ukraińscy, tym bardziej wiele osób propagandowo stwierdzi, że wszyscy, którzy są tym oburzeni i ganią za to ukraińskich nacjonalistów będą ruskimi prowokatorami. Zaowocuje to jeszcze większym osieroceniem konkretnych środowisk i spychaniem ich poprzez ostracyzm w ręce ludzi z orbit rosyjskich służb.
Kto więc zyskał? Z jednej strony służby rosyjskie. Z drugiej w pewnym sensie mogli i nawet zyskać odrobinę sami neobanderowcy, ale tylko dlatego, że da im to możliwość efektywniejszego spychania podobnych okoliczności na rosyjską prowokację. Jednak suma sumarum neobanderyzm więcej stracił niż zyskał, bo przy tak ryzykownej grze zyski niepewne, a straty PR-owe prawdopodobne. Przy tym warto zdać sobie sprawę z jeszcze jednego aspektu. Symbole banderowskie nie są rozpoznawane na świecie, natomiast SS już tak. Zbrodnia SS to dla świata schemat czytelny i zrozumiały, niezależnie od tego czy zrobili to esesmani ukraińscy, czy według propagandowych twierdzeń nacjonalistów ukraińskich niemieccy.
W związku z powyższym propagandowo to „wtopa” nie z tej ziemi, bo stanowi potwierdzenie dla nazistowskich tendencji na Ukrainie, które są oczywiście tak czy inaczej widoczne dla uważnych obserwatorów (tym bardziej trzeba brać pod uwagę Rosjan). Jednak zniszczenie tego pomnika zmusza w sposób naturalny do reakcji służby dyplomatyczne państwa polskiego. Czyni więc ostatnią rzecz, której mogliby sobie życzyć nacjonaliści ukraińscy, mający teraz zupełnie inne priorytety. To mocniejsze uchwycenie sterów państwowych, które zaczęli trzymać po majdanowych przemianach. Tak owszem chodzi im o szerzenie swoich wersji nazizmu, ale z możliwie najmniejszym rozgłosem. Każdy taki incydent, który sprawia, iż wokół radykalnej ideologii jest głośno, w rezultacie może odkryć plany neobanderowców. W efekcie spowodować atak, do którego nie będą jeszcze przygotowani.
Próba wykorzystania prowokacji przez stałych komentatorów
Jako prowokację ocenił to zdarzenie jeden z głównych czarnych charakterów od spraw fałszowania historii Wołodymyr Wiatrowycz, szef ukraińskiego IPN. „Działania wandali na terytorium Ukrainy są podobne do wandalizmu, który w ciągu ostatnich miesięcy obserwowaliśmy na ukraińskich cmentarzach w Polsce. Są one podobne i mają ten sam cel […]. Profanacja grobów i pomników po obu stronach granicy powinny spotkać równie stanowcze potępienie w obu krajach zarówno ze strony władz, jak i społeczeństwa obywatelskiego.”. Trudno dziś ocenić na ile te działania są podobne. Nie można tego wykluczyć. Jednakowoż istnieją dwie różnice.
Pierwszą z nich jest fakt, że w Polsce zniszczono pomniki nazistowskich morderców, a na Ukrainie ich ofiar. Drugą, że większości przypadków w Polsce mieliśmy do czynienia z niszczeniem pomników nielegalnych, wzniesionych ze zignorowaniem prawa polskiego. Wiatrowycz cynicznie wykorzystuje prowokację, by postawić między tymi przypadkami znak równości, którego nie ma. Niszczenie pomników krwawych zbrodniarzy nie może być tępione nawet w wypadku, gdy uczyniła to jakakolwiek grupa prorosyjska. Jeśli natomiast taki scenariusz miałby nawet miejsce to należałoby jedynie żałować, iż nie zrobił tego nikt z naszych. To tak jakby potępiać esesmana, że dał głodnemu dziecku czekoladę.
Wszak i tak jest potępiony za to, że był członkiem formacji uznanej za zbrodniczą, ale karać kogoś nawet złego za resztki ludzkich odruchów w ogóle nie jest ludzkie. Można oczywiście zaznaczyć, iż one nie zmieniają jego obrazu przy całokształcie działań, ale nie należy popadać w absurd. W całej tej sprawie dość absurdalnym jest to, iż jedyny raz zgodzę się w swojej opinii z Pawłem Bobołowiczem i Wojciechem Muchą co do sprawców. Choć nie mam w odróżnieniu od nich żelaznej pewności. Z jedną małą uwagą. Wojciech Mucha napisał: „Od siebie dodam, że PS [Prawy Sektor] raczej nie wysadziłby krzyża”. Raczej nie powinien być taki pewny. Zwłaszcza że w dyskusji ze mną w programie „Południk Wildsteina” brał za dobrą monetę oświadczenie przedstawicieli organizacji nacjonalistycznych z Ukrainy, którzy odwiedzili Skwer Wołyński w Warszawie.
Stwierdzili oni, że nikt, kto mordował kobiety i dzieci nie może być bohaterem Ukrainy. Tymczasem są oni częścią ruchu, który takich morderców wychwala, po prostu zaprzeczając, iż coś takiego miało miejsce. Zresztą, aby Niezależna stwierdziła, iż była to rosyjska prowokacja nie trzeba było gruntownych badań. A i u bukmachera także nikt by takiego zakładu nie przyjął. Publicyści z tej witryny w swoich oskarżeniach o prorosyjskość i działania prorosyjskie są tak samo wiarygodni, jak oskarżenia o faszyzm komunistycznych propagandystów w drugiej połowie lat czterdziestych i pięćdziesiątych. Oczywiście mogą z czymś trafić przy tak gęstym ostrzale, ale i PRL-owskie gazety relacjonowały procesy niemieckich faszystów, czyli autentycznych brunatnych niemieckich morderców.
Źródło: prawy.pl