Sprawa Szymowski vs. Gmyz wraca do pierwszej instancji, precedensowe orzeczenie dla dziennikarzy

0
0
0
/

Wyrok Sądu Okręgowego w Warszawie oddalający powództwo Leszka Szymowskiego przeciwko Cezaremu Gmyzowi zapadł z naruszeniem procedur - uznał Sąd Apelacyjny w Warszawie i nakazał powtórzenie procesu.


Sędziowie uznali, że artykuł 15 Prawa Prasowego, zapewniający autorowi materiału prasowego zachowanie w tajemnicy jego nazwiska, nie może być wykorzystywany do unikania odpowiedzialności cywilnej za naruszanie dóbr osobistych. To precedensowe orzeczenie sądu.
 

O kulisach sprawy z Leszkiem Szymowskim - dziennikarzem śledczym, który w sprawie występował jako powód - rozmawia Agnieszka Piwar.

 

Jaki dokładnie był wyrok Sądu Apelacyjnego?


Mówiąc w skrócie: Sąd Apelacyjny uchylił wyrok Sądu Okręgowego w Warszawie, który rok temu oddalił moje powództwo przeciwko Cezaremu Gmyzowi za paszkwil, który opublikował na mój temat na łamach "Rzeczpospolitej". Sąd I instancji stwierdził w styczniu, że dowody zgłoszone przeze mnie były nielegalne. Konkretnie chodziło o zaświadczenie podpisane przez prezesa zarządu spółki wydającej "Rz", iż autorem artykułu był Cezary Gmyz. Sąd uznał, że to zaświadczenie jest nielegalne, bo artykuł 15 Prawa Prasowego gwarantuje autorowi artykułu nieujawnianie jego nazwiska. Sąd Apelacyjny wyśmiał ten wyrok.


Dlaczego sądy musiały rozstrzygać kto był autorem artykułu?


Dlatego, że Cezary Gmyz twierdził, że to nie on napisał ten artykuł. Artykuł opublikowany w "Rzeczpospolitej" podpisany był inicjałem "ceg", w wersji internetowej podpisany był nazwiskiem "Cezary Gmyz". W korespondencji mailowej ze mną, Gmyz przyznał się, że napisał ten artykuł. Wynikało to zresztą z treści spornego artykułu. Gdy przyszło do procesu sądowego, zaprzeczał i twierdził, że to nie on jest autorem. Chodziło oczywiście o to, aby uniknąć odpowiedzialności cywilnej za kłamstwa, które napisał. Znalazł interpretację artykułu 15 Prawa Prasowego, który daje autorowi artykułu prawo do zachowania w tajemnicy jego nazwiska.


Brzmi to absurdalnie


To nie absurd, to skandal. W kwietniu 2012 roku Gmyz opublikował w "Rzeczpospolitej" artykuł szkalujący mnie i przypisujący mi zachowania, które nigdy nie miały miejsca. Wynikało z niego, że Gmyz był zastraszany przez mojego wydawcę, który chciał zablokować publikację obnażającą rzekomą nierzetelność mojej książki "Agenci SB kontra Jan Paweł II". W tym artykule nieprawdziwe jest prawie każde zdanie, a pomyłki są dziecinnie proste do wykrycia. Facet opisał jako wydawcę osobę, która nią nie jest, twierdził, że powołuję się na księdza Tadeusza Isakowicza - Zaleskiego, choć nie powołuję się na niego. Najśmieszniejsze jest to, że książkę, którą opisywał, przeczytał dopiero po tym, jak opublikował artykuł na jej temat.
 

Skąd masz taką pewność?


Wynika to z dokumentacji zebranej w trakcie procesu sądowego. Dodam tylko, że Cezary Gmyz nawet do mnie nie zadzwonił, ani nie napisał, aby dać mi szansę odpowiedzieć na jego zarzuty. Nic. Innymi słowami: najpierw mnie opluł, nie dając mi prawa do zajęcia stanowiska, a potem, gdy sprawe skierowałem do sądu, chował głowę w piasek i przyjął najbardziej absurdalne tłumaczenie z możliwych: wyparł się autorstwa. Skierowałem więc do wydawcy "Rzeczpospolitej" pytanie o autora tego artykułu i dostałem pisemne zaświadczenie, ze autorem był Cezary Gmyz. Złożyliśmy to w sądzie. Gmyz wpadł w furię. Mówiąc wprost: złapany za rękę, tłumaczył, że to nie jego ręka. Nie pozostało mu nic innego jak konsekwentnie w to brnąć. Etyczną ocenę takiego zachowania pozostawiam czytelnikom. Sąd Okręgowy w Warszawie dał się na to nabrać. Oddalił mój pozew, twierdząc, że nie można ustalić kto był autorem artykułu, a zaświadczenie jest nielegalne. Nie miałem innego wyjścia niż wnieść apelację. Na szczęście Sąd Apelacyjny uchylił ten skandaliczny wyrok.


Po wyroku sądu I instancji, prawicowe media z satysfakcją o nim poinformowały.


Z rzetelnością godną Cezarego Gmyza. Rzeczywiście na portalach sympatyzujących z PiS ukazała się seria artykułów o mojej "kolejnej" porażce sądowej. Oczywiście nikt z tych pseudodziennikarzy nie zająknął się nawet o tym, że wyrok był taki, a nie inny, bo Gmyz wyparł się autorstwa artykułu. Nikt też z tych tzw. "mediów niepokornych" nie zadał sobie trudu, aby zadzwonić do mnie i poprosić mnie o stanowisko. Bardzo elegancko zachowały się natomiast wirtualnemedia i Press. Ich dziennikarze zadzwonili do mnie i uzyskali ode mnie wypowiedzi. Każdy, kto chce, może porównać relacje z tego wyroku na portalu niezalezna.pl i, dajmy na to, wirtualnemedia.pl Różnice są widoczne. Media tzw. "niezależne" kłamały w tej sprawie w stylu Urbana lub Goebbelsa.


Podobno między Tobą a Gmyzem toczy się jeszcze inny spór sądowy?
 

Tak, w 2013 roku, Cezary Gmyz pobiegł do Sądu i złożył wniosek o autolustrację. Argumentował to tym, że ja go pomawiam o współpracę z SB. Sąd uznał, że nie był współpracownikiem SB. Oczywiście niezależne media sprzyjające opozycji nie omieszkały napisać o tym jego sądowym tryumfie, jak również podkreślić, że "redaktor poddał się autolustracji z powodu pomówień ze strony Leszka Szymowskiego, który oskarżał go o współpracę z SB". Rzecz w tym, że ja nigdy nie formułowałem pod adresem Cezarego Gmyza tego rodzaju zarzutów. A nikt z dziennikarzy publikujących te "rewelacje" nie dał mi prawa głosu. Nie miałem innej możliwości niż pójść do sądu. Pozwałem Gmyza, który te "rewelacje" głosił i redakcje, które je bezmyślnie powielały. A przecież wystarczyło wykonać do mnie jeden telefon i poprosić o zajęcie stanowiska. Tylko wtedy cała nagonka na mnie straciłaby sens.


To skąd wzięła się autolustracja Gmyza?


W 2012 roku wydałem książkę "Media wobec bezpieki" o inwigilacji środowiska dziennikarskiego przez służby specjalne w okresie PRL i III RP. Tytuł był stąd, że ja zarówno służby specjalne PRL, jak i te obecne uważam za szkodliwe i wrogie polskiemu państwu - stąd określam je mianem bezpieki. W trakcie prac nad tą książką, latem 2012 roku wysłałem do Cezarego Gmyza list zawierający prośbę o ustosunkowanie się do zdobytych przeze mnie informacji o jego relacjach z Urzędem Ochrony Państwa. Pół roku później dowiaduję się z mediów, że Gmyz poddaje się autolustracji, bo Szymowski pomawia go o współpracę z SB. Tymczasem co innego Służba Bezpieczeństwa, a co innego UOP. I mam pewność, że Cezary Gmyz doskonale o tym wie. Wszak o SB i o UOP pisał tyle razy i z pewnością wie czym się od siebie różnią te instytucje.


A jak wyglądały relacje Cezarego Gmyza i UOP?


Tą sprawę zostawię na razie na sale sądowe.


Czy będziesz miał dowody, aby udowodnić swoje tezy?


No comments.


Jak wygląda ta druga sprawa?


Podobnie do pierwszej: Gmyz twierdzi, że nie ma legitymacji procesowej biernej, czyli, że nie powinien być pozwany. Tym razem ma trochę trudniejsze zadanie, bo oprócz jego wypowiedzi, przedstawiliśmy też nagrania rozmaitych jego publicznych wystąpień, gdzie to zarzucał mi pomawianie go o współpracę z SB. Najbliższa rozprawa 23 grudnia, może dowiem się, że to nie on mówił tylko jego sobowtór, a cała sprawa jest spiskiem Władimira Putina?


Dziękuję za rozmowę.

 

© WSZYSTKIE PRAWA DO TEKSTU ZASTRZEŻONE. Możesz udostępniać tekst w serwisach społecznościowych, ale zabronione jest kopiowanie tekstu w części lub całości przez inne redakcje i serwisy internetowe bez zgody redakcji pod groźbą kary i może być ścigane prawnie.

Źródło: prawy.pl

Sonda

Wczytywanie sondy...

Polecane

Wczytywanie komentarzy...
Przejdź na stronę główną