Widmo dżihadu. Cz. 1

0
0
0
/

wojciech_podjacki„Widmo krąży po Europie – widmo dżihadu”. Parafrazując słowa Manifestu Komunistycznego napisanego przez Marksa i Engelsa w 1847 r., można rzec, że straszliwy upiór rozszalał się na Starym Kontynencie i zbiera obfite, krwawe żniwo. Porównanie wojującego islamu do rozwijającej się niegdyś ekspansji ideologii komunistycznej, modnej szczególnie w kręgach proletariackich i wśród zachodnioeuropejskiej „złotej młodzieży”, jest absolutnie na miejscu. Ponieważ, tak jak dawniej chore i zbrodnicze idee komunizmu, w różnych jego mutacjach, zatruły mózgi zdemoralizowanej klasy robotniczej i młodzieży z „dobrych” domów, inspirując powstanie w drugiej połowie XX w. wielu lewackich ugrupowań terrorystycznych, dokonujących równie bestialskich zamachów, jak ich dzisiejsi muzułmańscy odpowiednicy. Tak obecnie islamiści, wykorzystujący kryzys zachodniej cywilizacji, próbują zaszczepić w multikulturalnych społeczeństwach wyznawane przez siebie antywartości, a tych, którzy nie dają się im przekonać, zastraszają widmem wszechogarniającego terroru. Islam to nie tylko religia, ale także ideologia, prawo, styl bycia i życia, wreszcie wielowiekowa tradycja mordów i gwałtów, w której wychowywani są muzułmanie. Dlatego tak bardzo przypomina komunizm, bo oprócz wielkich możliwości infiltracyjnych i swoistego internacjonalizmu jego wyznawców, stosuje również okrutny i bezwzględny terror. Podobnie do komunistów głosi też otwarcie zamiar „obalenia przemocą całego dotychczasowego ustroju społecznego”, co w konsekwencji miałoby doprowadzić do podbicia świata przez wyznawców Allaha. Kult przemocy charakterystyczny dla ludów barbarzyńskich, ale także dla najniższych warstw społecznych, cechujących się zazwyczaj daleko posuniętym prymitywizmem, to nie ostatnie z podobieństw, które łączy wyznawców islamu i komunizmu. Jeśli bowiem nie starcza im siły i inwencji, aby pokonać dystans cywilizacyjny do bardziej rozwiniętych społeczności lub nie mogą się wyrwać z proletariackiego getta, to wiedzeni zawiścią do wszystkich, którym żyje się lepiej, gotowi są unicestwić cały świat, aby poczuć się wreszcie lepszymi od tych, których nienawidzą. Komuniści musieli mieć jasno sprecyzowanego wroga w postaci burżuazji, przy czym zaliczali do niej wszystkich, którzy nie przyłączali się do rewolucji proletariackiej, nawet ubogich robotników i chłopów. Islamiści za obiekt swojej agresji wybrali natomiast przedstawicieli zachodniej cywilizacji, bez różnicy płci, wieku czy stanu zamożności. Połączenie zaś najprymitywniejszych instynktów, zawiści w stosunku do lepiej sytuowanych i czynnika religijnego, stworzyło prawdziwie potworną ideologię dżihadu, która w mniemaniu jej wyznawców uzasadnia wszelkie zbrodnie. Można więc stwierdzić, że tak jak komunizm sprowadził w przeszłości wojnę klas na Europę, tak muzułmanie, rozprzestrzeniający się od kilkudziesięciu lat po naszym kontynencie, przynieśli ze sobą żagiew wojny cywilizacyjnej, tym okrutniejszej, że obejmującej wszelkie aspekty naszego życia. Istnieją także pewne różnice w przyjętej taktyce działania między tymi zbrodniczymi wykwitami chorych umysłów. Jeśli bowiem aktywne niegdyś w Zachodniej Europie lewackie ugrupowania terrorystyczne (Czerwone Brygady, Action directe, Frakcja Czerwonej Armii – RAF), brały na cel przede wszystkim funkcjonariuszy władz politycznych, wojska, organów ścigania i wymiaru sprawiedliwości oraz przedstawicieli wielkiego biznesu, to islamiści uderzają przeważnie w bezbronnych mieszkańców i turystów, wywołując w ten sposób wszechogarniającą psychozę strachu. Z jednej strony jest to dla nich łatwe do umotywowania, ponieważ niemiłościwy Allah nakazuje mordowanie „niewiernych” i w dodatku wynagradza swoim bojownikom ich zbrodnicze czyny. Z drugiej zaś jest bardziej efektywne, ponieważ wymaga mniejszych sił i środków, niż byłoby to konieczne w przypadku ataku na dobrze chronionych członków establishmentu. W dodatku spektakularne rzezie dokonywane na ulicach europejskich miast niosą ze sobą podobne efekty. Generują wielomiliardowe wydatki na poprawianie stanu bezpieczeństwa publicznego oraz zaangażowanie wielkich rzesz funkcjonariuszy i żołnierzy, których odciąga się w ten sposób od walki z „Państwem” Islamskim w Syrii i Iraku. Wielką zmianę „jakościową” do współczesnego terroryzmu wniosła także nieograniczona zdolność wyznawców islamu do poświęcania swojego życia w samobójczych atakach. Upraszcza to planowanie, organizację i samo wykonanie zamachu, do którego można użyć wszelkich dostępnych środków. W takim przypadku narzędziem zbrodni może być już nie tylko broń palna czy materiał wybuchowy, ale także zwykła siekiera lub nóż, a nawet wynajęty samochód ciężarowy, jak to miało miejsce w Nicei. Jednak najbardziej przerażającym jest to, jak wielkimi zdolnościami indoktrynacyjnymi dysponują dżihadyści, którzy potrafią zmotywować swoich bojowników do poświęcania własnego życia. Błędnym jest twierdzenie, że zamachów dokonują zwyrodnialcy lub osobnicy chorzy psychicznie, co wielokrotnie próbowali udowadniać zachodnioeuropejscy politycy i przedstawiciele tamtejszych mediów, chcący w ten sposób wytłumaczyć się z porażki lansowanego przez nich modelu integracji muzułmanów. Wielu ekspertów zwraca uwagę na to, że zamachowcy-samobójcy są najczęściej młodzi, wykształceni i inteligentni, nie wyróżniają się szczególnymi cechami zewnętrznymi i łatwo wtapiają się w tłum, zwłaszcza, że ludzi o podobnym do nich wyglądzie jest w Zachodniej Europie wiele milionów. Nie są również niepoczytalni, lecz dobrze wyszkoleni i zmotywowani. Terroryści rozchwiani psychicznie i działający w pojedynkę są zazwyczaj nerwowi i wykazują nadmierną koncentrację, ponieważ fakt, że muszą się za chwilę wysadzić jest dla nich ogromnym wstrząsem. Dlatego mogą być łatwo zdemaskowani i unieszkodliwieni. Natomiast, jak stwierdził insp. Mariusz Ciarka z Komendy Głównej Policji: „Zamachowcy, którzy dokonywali ataku w Wielkiej Brytanii czy Madrycie, wśród tłumu wyglądali na normalnych, przeciętnych ludzi. Byli ubrani w jeansy, kurtki, szli spokojnie po ulicy. Na ostatnich zdjęciach z kamer monitoringu, tuż przed zamachem, widać, jak się uśmiechają. To przecież zupełnie irracjonalne zachowanie. Terrorysta wiedział, że idzie na śmierć, że za chwilę się wysadzi, a mimo to, sprawiał wrażenie zadowolonego”. Przykład ten wskazuje na to, że terroryści-samobójcy muszą mieć pełną świadomość popełnianych czynów, że są też mocno zmotywowani. Siły dodaje im ślepa wiara w islam i ideologię dżihadu, która popycha ich do mordowania niewinnych ludzi i czyni z nich „męczenników” poświęcających życie w imię Allaha. Postrzeganie przez muzułmanów zasad walki i poświęcania się w niej, całkowicie odmienne od zachodniego, które można porównać jedynie do samobójczych misji japońskich kamikaze, bardzo utrudnia skuteczną eliminację zagrożenia ze strony islamskiego terroryzmu. Mamy bowiem do czynienia z inwazją nieokiełznanego i nieograniczonego fanatyzmu, podszytego irracjonalnymi przesłankami religijnymi. Zachodnia Europa, która zmagała się już w ubiegłym wieku z „racjonalnym” terroryzmem lewackim, nie jest przygotowana na starcie z przeciwnikiem o tak odmiennej konstrukcji psychicznej jak islamiści. W dodatku europejscy decydenci wykazują kompletną ignorancję w zakresie wiedzy na temat rozgrywającego się na naszych oczach starcia dwóch odmiennych cywilizacji. Nie rozumieją zupełnie, że to, co jest dla nas barbarzyństwem nie do przyjęcia, w ogóle nie koliduje ze sposobem postrzegania świata przez muzułmanów. Jeśli próżno szukać ochotników do misji samobójczych wśród rdzennych Europejczyków, oczywiście poza tymi, którzy przeszli na islam i dali się gruntownie zindoktrynować, to wśród zamieszkujących nasz kontynent muzułmanów, których liczba stale wzrasta, jest aż nadto chętnych do „męczeńskiej” śmierci. Jak to możliwe? Wbrew pozorom odpowiedź jest bardzo prosta, lecz zarazem bolesna, szczególnie dla polityków rządzących państwami europejskimi. Muszą bowiem uświadomić sobie błędy we własnej polityce, a to jest dla nich najtrudniejsze zadanie, ponieważ konsekwencją może być odsunięcie ich od władzy i wpływów. Ważnym aspektem, który należy wziąć pod uwagę, jest wskazanie mocodawców stojących za dżihadystami. Nie ulega bowiem wątpliwości, że wiele czynników jest zainteresowanych eskalowaniem islamskiego terroryzmu. I tak jak lewackie organizacje, wyrosłe na fali niepokojów studenckich z lat sześćdziesiątych ubiegłego wieku, otrzymywały pomoc od eksportującego idee rewolucyjne ZSRR i państw arabskich, w szczególności Libii rządzonej przez Muammara al-Kaddafiego, skąd płynęły pieniądze i broń, gdzie również szkolono lewackich terrorystów, a w razie potrzeby udzielano im schronienia. Tak obecnie dżihadyści wspomagani są przez Turków, którzy chętnie robią z nimi interesy, ułatwiają przerzut ochotników do walki w szeregach „Państwa” Islamskiego i wykorzystują ich do zwalczania swoich przeciwników w Syrii i Iraku. Saudowie są również nadzwyczajnie hojni dla wszelkiej maści islamskich ekstremistów, dostarczając im broń i pieniądze oraz sponsorując budowę licznych meczetów i funkcjonowanie radykalnych organizacji muzułmańskich w Europie. Warto zaznaczyć, że zamachowcy uderzający w Niemczech mieli stały kontakt ze swoimi mocodawcami działającymi z terytorium Arabii Saudyjskiej, gdzie wiodą tropy prowadzonego śledztwa. Niebagatelną rolę odgrywają także Iran i Rosja, których zaangażowanie militarne w Syrii i prowadzone przez rosyjskie lotnictwo zmasowane bombardowania, przyczyniają się do większej destabilizacji regionu i wypędzania z domów milionowych rzesz ludności cywilnej. Wspólnym mianownikiem dla tych różniących się czynników, jest chęć zdobycia większych wpływów na Bliskim Wschodzie, a przy okazji doprowadzenie do osłabienia Unii Europejskiej, której chcą dyktować korzystniejsze dla nich warunki „współpracy”. Temu właśnie służy eskalowanie islamskiego terroryzmu w Europie i kierowanie na nasz kontynent kolejnych fal migrantów. A kto jeszcze na tym korzysta? Widać gołym okiem, że oprócz wymienionych państw najwięcej zyskują grupy przestępcze, które współpracują z dżihadystami. Wspomniał o tym ostatnio minister sprawiedliwości Włoch, Andrea Orlando, który przyznał, że: „Istnieją elementy wskazujące na udział Państwa Islamskiego w przemycie migrantów do Europy”. Jego zdaniem istnieją też dowody na to, że bojownicy z Daesh przeniknęli do środowiska przemytników i kontrolują ten proceder, decydując nawet o rozmieszczeniu imigrantów na włoskim terytorium. Nie ma podstaw, aby wierzyć w mit „samotnych wilków”, społecznie wykluczonych i sfrustrowanych życiem na Zachodzie, którzy odnajdują drogę do Allaha i chłonąc jego nauki wyłącznie z Internetu lub kazań radykalnych imamów, postanawiają nagle wysadzić się lub zarżnąć bezbronną ofiarę. Bo czyż warunki życiowe, jakie społeczeństwa zachodnie oferują wyznawcom islamu, są aż tak uwłaczające godności, aby motywowało to ich do „rytualnego” samobójstwa? Przecież przeciętny poganiacz wielbłądów na Bliskim Wschodzie nie może nawet pomarzyć o wygodach, jakich doświadczają imigranci przybywający tłumnie do Europy. A co dopiero mają powiedzieć rdzenni Europejczycy, którzy, w myśl takich naiwnych twierdzeń, powinni już dawno popełnić zbiorowe samobójstwo, nie mogąc znieść atmosfery gnijącej zachodniej cywilizacji. Dla nas postępowanie islamistów nie jest ani honorowe, ani racjonalne. Ale co dla nas jest niezrozumiałe, to dla ludzi z tak odmiennego kręgu kulturowego jest w pełni akceptowalne. I tu właśnie jest sedno sprawy. Muzułmanie zupełnie inaczej pojmują rzeczywistość i odmiennie definiują swoje życiowe cele. Dobrowolnie separują się od zachodnich społeczeństw i wrogo traktują innowierców, a celem ich życia jest zwycięstwo islamu na całym świecie. Organizacja terrorystyczna, w ramach której działają, daje im natomiast poczucie przynależności i wypełnia pustkę w ich życiu. Dlatego każdy muzułmanin jest potencjalnym bojownikiem Allaha. Nie istnieje też podział na umiarkowanych czy radykalnych islamistów, są tylko okoliczności, które sprawiają, że jedni się wysadzają, a inni z tego powodu głośno manifestują radość na ulicach zachodnioeuropejskich miast. O tym, że znacząca część muzułmańskiej społeczności tańczyła z radości po zamachach z 22 marca mówił minister spraw wewnętrznych Belgii, Johan Jambon z Nowego Sojuszu Flamandzkiego, w wywiadzie udzielonym dziennikowi „De Standaard”. I prawie natychmiast jego wypowiedź spotkała się z ostrą krytyką oczadzonych poprawnością polityczną członków belgijskiego rządu oraz przedstawicieli opozycji. Za „samotnymi wilkami” stoi zorganizowany aparat terrorystyczny. Przemawiają za tym następujące po każdym zamachu aresztowania osobników podejrzanych o współsprawstwo lub pomoc w jego przygotowaniu. Świadczą o tym również ujawnione niedawno przez niemieckie media informacje dotyczące dochodzeń prowadzonych w sprawie ostatnich zamachów w Niemczech. Według ustaleń śledczych, sprawcy tych ataków byli w stałym kontakcie z dżihadystami z ISIS, którzy za pomocą telefonów komórkowych i Internetu, praktycznie aż do momentu zamachu, instruowali ich i motywowali do jego wykonania. „Samotnych wilków” musiał ktoś zwerbować, zindoktrynować i przeszkolić oraz zaplanować i zorganizować ich atak, a także zapewnić im kryjówki i zaopatrzenie. To są skomplikowane zabiegi, którym nie podoła przypadkowa osoba, zwłaszcza przy ciągłej presji ze strony organów bezpieczeństwa. Dlatego muszą to być wysokiej klasy specjaliści, biegli nie tylko w zakresie metod walki dywersyjnej, ale także w dziedzinie psychologii i manipulacji. Dysponujący również dużym zapleczem rekrutacyjnym i finansowym, rozległymi kontaktami w półświatku przestępczym, a także dostępem do informacji i strzeżonych obiektów, co zapewniają im najprawdopodobniej ich współwyznawcy pracujący w różnych służbach publicznych. Niebagatelną rolę odgrywa także atmosfera panująca w rozsianych po całej Europie społecznościach muzułmańskich. Terroryści najczęściej nie są samotnikami, żyją w islamskich enklawach, a o ich zamiarach lub odbiegającym od normy zachowaniu wiedzą z pewnością rodziny i znajomi, lecz solidarność klanowa lub wyznaniowa nakazuje im milczenie. Dlatego muzułmanie powinni odpowiadać solidarnie za akty przemocy dokonywane przez zbrodniarzy, których kryją. Jednak posunięta do granic absurdu polityka multikulturalizmu i nadmiernie rozbudowane tzw. prawa człowieka, uniemożliwiają niestety skuteczną eliminację tego zagrożenia. Sterroryzowana Belgia Po zamachach terrorystycznych w Brukseli z 22 marca 2016 r., w których śmierć poniosło 35 osób, a ponad 300 zostało rannych, wyszło na jaw szereg porażających faktów. Mianowicie Najim Laachraoui, jeden z terrorystów, którzy wysadzili się na brukselskim lotnisku Zaventem, pracował tam wcześniej przez pięć lat i był dobrze poinformowany o obowiązującym systemie bezpieczeństwa. Jak wynika z ustaleń belgijskiej policji nie był on jedynym islamistą zatrudnionym w tym porcie lotniczym, ponieważ pracowało tam, co najmniej 50 potencjalnych zwolenników ISIS, a niektórzy z nich mieli nawet przejściówki, dzięki którym mogli wejść do wnętrza samolotu. Skrytykowano także fakt, że wielu pracowników lotniska, którzy mieli dostęp do bagaży, to były osoby „karane w przeszłości, często za poważne przestępstwa”. Zdaniem funkcjonariuszy policji jest to rezultatem „postępowej polityki aktywizacji zawodowej”. Laachraoui pracował również w charakterze sprzątacza w Parlamencie Europejskim, gdzie miał łatwy dostęp do biur europosłów. W lutym 2013 r. wyjechał do Syrii, zasilając szeregi bojowników ISIS. Powrócił do Europy w 2015 r., przekraczając pod fałszywym nazwiskiem granicę węgiersko-austriacką. Ten urodzony w Belgii 24-letni Marokańczyk był także zaangażowany w organizację zamachów w Paryżu, o czym świadczy jego DNA odnalezione na materiałach wybuchowych w klubie Bataclan. Inny członek tej samej siatki terrorystycznej, mieszkający w Szwecji 23-letni Syryjczyk, Osama Krayem, wystąpił w 2005 r. w filmie dokumentalnym zatytułowanym: „Bez granic – film o sporcie i integracji”, w którym opowiadał o tym, jak drużyna piłkarska pomogła mu się odnaleźć w szwedzkim społeczeństwie. Zanim wyruszył do Syrii pracował w charakterze stażysty w dziale zarządzania rady miejskiej w Malmo. Do Europy powrócił, jako uchodźca przez Grecję, a następnie spotkał się w Niemczech z Salahem Abdeslamem, odpowiadającym za koordynację i logistyczne zabezpieczenie zamachów we Francji. W osłupienie mogą też wprawić doniesienia „The Wall Street Journal”, który ujawnił, że pięciu terrorystów biorących udział w zamachach w Paryżu i Brukseli pobierało zasiłki z pomocy społecznej. Otrzymali oni w ten sposób ponad 50 tys. euro, z czego 19 tys. zainkasował Salah Abdeslam, który przestał pobierać pieniądze z publicznej kasy zaledwie kilka tygodni przed zamachem w Paryżu. Tom Keatinge z londyńskiego Royal United Services Institute, w wywiadzie udzielonym tej nowojorskiej gazecie, stwierdził, że „system pomocy państwowej jest podatny na nadużycia ze strony terrorystów, którzy wykorzystują go do finansowania swojej przestępczej działalności”. I coś tu jest na rzeczy, skoro belgijski rząd zwrócił uwagę na proceder wyłudzania przez dżihadystów pieniędzy pochodzących z pożyczek studenckich i oszustw ubezpieczeniowych. Okazało się nawet, że 14 więźniów odsiadujących wyroki za terroryzm, dostawało podczas pobytu za kratkami wsparcie finansowe od państwa belgijskiego. Ujawniony przez media wewnętrzny raport belgijskiej policji poddaje krytyce działania tamtejszych służb bezpieczeństwa, które kompletnie zawiodły i skompromitowały się lekceważąc płynące z różnych stron ostrzeżenia oraz zaniechały koniecznych działań wobec wywodzących się z marokańskiej rodziny braci Brahima i Salaha Abdeslamów. Autorzy raportu wskazali m.in. na to, że nie wykorzystano informacji policjantki z dzielnicy Molenbeek, skąd oni pochodzili, która już latem 2014 r. dostrzegła u nich niebezpieczną radykalizację. Zignorowano też meldunek innego policjanta, który w styczniu 2015 r. dowiedział się, że Abdeslamowie usiłują przedostać się do Syrii i chcą nawiązać bezpośredni kontakt z dżihadystami. Obaj bracia zostali wówczas przesłuchani, ale nie postawiono im żadnych zarzutów. Prokuratura zleciła dodatkowe zbadanie sprawy przez antyterrorystyczną komórkę policji (DR3), która miała sprawdzić ich komunikację telefoniczną i internetową. Jednak nigdy tego nie zrobiono, podobno z braku czasu i środków (!). Konsekwencją tych zaniedbań było umorzenie dochodzenia w kwietniu 2015 r. Kilka miesięcy później Brahim Abdeslam zginął śmiercią samobójczą w paryskim zamachu, zaś jego brat Salah został aresztowany dopiero po czterech miesiącach obławy. W parę dni po jego zatrzymaniu komando samobójców dokonało zamachów w brukselskim metrze i na lotnisku Zaventem. Belgijska policja zlekceważyła braci Abdeslamów, a przecież podjęcie właściwych działań mogło pozwolić na wcześniejszą neutralizację tych zbrodniarzy. Działania służb specjalnych w Zachodniej Europie poddawane są od wielu lat krytyce, zaostrzającej się wraz z narastaniem fali terroryzmu. Nie można się temu dziwić, ponieważ informacje, które za pośrednictwem mediów przenikają do opinii publicznej nie napawają optymizmem. Ukazują one wielką nieporadność organów bezpieczeństwa i zadziwiające lekceważenie docierających z wielu źródeł ostrzeżeń o możliwych atakach. Wicedyrektor CIA, Michael Morell, oceniając po zamachach w Brukseli funkcjonowanie służb belgijskich, stwierdził, że poważnym problemem jest „fakt, że nie są one w stanie wytropić podejrzanych, o których wiedzą, bo po prostu brakuje im środków”. Jeszcze ostrzej wypowiadają się wysokiej rangi amerykańscy wojskowi, których cytuje portal „Daily Beast”. Mówią wprost, że Belgowie „nie wiedzą, co się dzieje, nie są aktywni, rozmawiamy z nimi jak z dziećmi”, oraz że ich aktywność w dziedzinie zwalczania terroryzmu: „To naprawdę g...e działania operacyjne. To takie zaprzeczanie, nie są w stanie przyznać, że ich krajem zawładnęli dżihadyści”. Dopiero naciski wywarte przez Francuzów po zamachach z listopada 2015 r. skłoniły belgijskie służby do podjęcia bardziej zdecydowanych kroków, co przyczyniło się do przeprowadzenia pierwszej od 10 lat obławy w dzielnicy Molenbeek. W jej efekcie znaleziono trzy ciężarówki wypełnione bronią, amunicją i materiałami wybuchowymi, a nawet rakietową wyrzutnię przeciwlotniczą Stinger. Strach pomyśleć, co by się stało, gdyby terroryści wykorzystali ten arsenał. Szef belgijskiego MSW, Johan Jambon, przyznał oficjalnie, że „dzielnica Molenbeek w Brukseli jest poza faktyczną kontrolą władz. Policja nie panuje nad sytuacją w muzułmańskiej części miasta”. Na długo przed zamachami w stolicy Belgii, media sugerowały nawet, że od dawna obowiązywał swoisty pakt o nieagresji pomiędzy policją a komórkami terrorystycznymi. Do ataku na metro i lotnisko w Zaventem doszło wkrótce po obławie w Molenbeek, podczas której schwytano Salaha Abdeslama. Istnieją podejrzenia, że mógł to być odwet dżihadystów za złamanie wcześniejszego układu. Jeśli potwierdziłyby się te przypuszczenia, świadczyłoby to o zatrważającym rozkładzie struktur państwa belgijskiego, tolerującego swobodny rozwój terroryzmu w swojej stolicy. O dzielnicy Molenbeek-Saint-Jean, nazywanej „stolicą europejskiego dżihadu”, jest głośno od dłuższego czasu. To jedna z 19 gmin regionu stołecznego Brukseli, gdzie na niecałych 6 km² mieszka ponad 95 tys. ludzi. Okres rewolucji przemysłowej XIX w. był dla Molenbeek etapem ożywionego rozwoju gospodarczego. Funkcjonowało tam wiele zakładów przemysłowych, a dzielnica zyskała nawet przydomek Małego Manchesteru. Jednak czas prosperity skończył się wraz z nadejściem Wielkiego Kryzysu z lat trzydziestych XX w. Obecnie gmina ta jest jedną z najbiedniejszych w kraju, a bezrobocie przekracza 30%. Co trzeci jej mieszkaniec jest muzułmaninem, zazwyczaj potomkiem imigrantów z Maroka lub Turcji, którzy zaczęli się tam osiedlać w latach sześćdziesiątych. Większość młodych mieszkańców Molenbeek żyje na garnuszku rodziców albo zajmuje się przestępczym procederem. Stworzyli tam swój własny hermetyczny świat. Pomimo tego, że chodzili do belgijskich szkół, nie czują się Belgami, nie są też Turkami czy Marokańczykami, lecz po prostu podatnymi na radykalizację wyznawcami Proroka. Sprzyja temu dobrze rozwinięte centrum ideologiczne, hojnie sponsorowane przez Arabię Saudyjską, dysponujące 22 meczetami i kilkoma domami modlitwy, w których rej wodzą salaficcy imamowie. Wielką aktywność przejawiała tam także organizacja Sharia4Belgium, która za pośrednictwem Internetu i kontaktów osobistych zrekrutowała wielu ochotników do walki w szeregach ISIS i Frontu al-Nusra. Według dostępnych danych, spośród 4 tys. „Europejczyków”, którzy wyjechali do Syrii, aż 480 pochodziło z Belgii. Podobno 140 z nich już wróciło do Europy, a ponad 70 zginęło. Liderem Sharia4Belgium był bardzo wpływowy Fouad Belkacem, który wraz z kilkudziesięcioma współpracownikami stanął w 2014 r. przed sądem i został skazany na 12 lat więzienia i 30 tys. € grzywny, za nawoływanie do zbrojnego dżihadu i podżeganie do nienawiści wobec niemuzułmanów. Władze belgijskie spotkały się z ostrą krytyką za tolerowanie przez wiele lat działalności tej organizacji, której aktywiści swobodnie krążyli po całej Belgii, propagując ideologię dżihadu i werbując ochotników do formacji terrorystycznych. Molenbeek stało się centrum europejskiego dżihadu nie tylko dlatego, że jest dogodną bazą operacyjną, z której jest blisko do największych stolic zachodnioeuropejskich, ale także z powodu klimatu społecznego, jaki tam panuje. I nie chodzi tylko o demografię, ale również o kwitnącą tam przestępczość. Dzielnica znajduje się pod kontrolą islamskich gangów narkotykowych i handlarzy bronią. Bez większego problemu można tam nabyć różnego typu uzbrojenie. Bilal Benyaich, ekspert od radykalnego islamu, przyznał, że „Molenbeek to miejsce, w którym bardzo łatwo można zniknąć”, ponieważ potencjalny przestępca lub terrorysta może tam liczyć na przychylność i wsparcie muzułmańskiej społeczności. Potwierdzają to słowa ministra Jambona, który stwierdził, że mieszkańcy tej dzielnicy podczas aresztowania Salaha Abdeslama „rzucali kamieniami i butelkami w policjantów i dziennikarzy”. Molenbeek to muzułmańskie getto, gdzie każdy może się poczuć jakby był na Bliskim Wschodzie. Nad sklepami i zakładami usługowymi wiszą szyldy z napisami w języku arabskim, na sklepowych półkach i wystawach królują dywany i inne cenione przez muzułmanów towary, a na ulicach dominują hidżaby. Dzielnica ta jest faktycznie symbolem klęski unijnej polityki integracyjnej. I nie ma się co dziwić, skoro rządzący tam przez wiele lat burmistrz, socjalista Philippe Moureaux, wygrywał wybory kupując sobie poparcie ustępstwami wobec islamistów. Zabronił nawet policjantom jedzenia na ulicy w czasie ramadanu, aby nie drażniło to wyznawców Allaha. W tym kontekście jest w pełni zrozumiałym, że wielu znanych terrorystów wywodziło się z Molenbeek. To właśnie tam mieszkali zamachowcy, którzy w listopadzie 2015 r. zaatakowali w paryskim klubie Bataclan. Stamtąd pochodził też Hassan al-Haski, jeden ze sprawców zamachów w Madrycie z 11 marca 2004 r., gdzie od wybuchu bomb podłożonych na stacjach kolejowych zginęło 191 osób, a 1858 zostało rannych. Tam miał swoją kryjówkę weteran syryjskiego dżihadu i kryminalista, odsiadujący wcześniej wyrok za napady i rozboje, Mehdi Nemmouche, zanim 24 maja 2014 r. rozstrzelał z karabinu maszynowego cztery osoby w Muzeum Żydowskim w Brukseli. W tej dzielnicy mieszkał Ayoub al-Khazzani, który 21 sierpnia 2015 r., uzbrojony w kałasznikowa, pistolet automatyczny, nóż i kilkaset sztuk amunicji, próbował dokonać zamachu w pociągu relacji Amsterdam-Paryż. Jedynie dzięki szybkiej i odważnej reakcji kilku pasażerów, w tym dwóch żołnierzy amerykańskich, którzy go obezwładnili, atak ten nie zakończył się kolejną masakrą, a liczba poszkodowanych ograniczyła się do paru rannych. Tam także urodził się Amedy Coulibaly, który w dniach 7-9 stycznia 2015 r. wspierał braci Kouachich w zamachu na redakcję magazynu „Charlie Hebdo”, atakując policjantów uczestniczących w obławie i barykadując się z zakładnikami w koszernym supermarkecie „Hyper Cacher” przy Porte de Vincennes. W Molenbeek dorastał również uchodzący za „mózg” francusko-belgijskiej siatki terrorystycznej Abdelhamid Abaaoud, którego francuska policja zabiła podczas obławy w Saint-Denis pod Paryżem. Znał doskonale braci Abdeslam, którzy podobnie jak on pochodzili z zamożnej rodziny. Abaaoud ukończył też dobrą szkołę – Collège Saint-Pierre. Był wielokrotnie zatrzymywany za różne przestępstwa, a w grudniu 2010 r. aresztowano go wraz z Salahem Abdeslamem za próbę włamania do garażu. Jednak największą „karierę” zrobił Abu al-Baraa Jazairi, z pochodzenia Algierczyk, który został emirem prowincji Idlib w północno-zachodniej Syrii, kontrolowanej przez „Państwo” Islamskie. Niewiele o nim wiadomo, poza tym, że miał obywatelstwo belgijskie, mieszkał wcześniej w dzielnicy Molenbeek i był dobrze wykształcony, posiadał bowiem dyplom ukończonych studiów inżynierskich. Zanim zginął na początku 2014 r. w walkach toczonych w mieście Saraqib, był zamieszany w porwanie polskiego dziennikarza Marcina Sudera.  

Źródło: prawy.pl

Sonda
Wczytywanie sondy...
Polecane
Wczytywanie komentarzy...
Przejdź na stronę główną