Za biedni na dzieci
Kilka dni temu media informowały o aferze z sądem rodzinnym w Łodzi. Samotnemu ojcu, od którego odeszła żona i zostawiła szóstkę dzieci, próbowano odebrać maluchy, motywując to biedą, z którą boryka się mężczyzna. Dzieci są bardzo emocjonalnie związane ze swoim ojcem, a on nie wyobraża sobie życia bez dzieciaków. Wyrok sądu tym bardziej zaskakuje, że od lutego br. obowiązuje nowela do kodeksu rodzinnego, która zabrania odbierania dzieci rodzicom z powodu biedy.
W łódzkim wypadku sprawa została nagłośniona przez media. Interweniowało w niej również Ministerstwo Sprawiedliwości. Na szczęście efekt był taki, że sąd rodzinny zmienił decyzję i dzieci pozostaną przy ojcu. Nie wiem na jakiej podstawie rodzina musiała przeżywać traumę i żyć w ciągłym napięciu i lęku przed rozdzieleniem. Sądy rodzinne widocznie do tej pory nie mogą się pogodzić z faktem, że dzieci biednym rodzinom nie zabiera się.
Dotychczasowy kodeks rodzinny był nieprecyzyjny w jednym z zapisów o zagrożonym dobru dziecka. Pod tym określeniem może się wszystko kryć: przemoc fizyczna i psychiczna, jak i niewydolność wychowawcza czyli nieradzenie sobie ze złą sytuacją materialną rodziny. Właśnie na tej nieprecyzyjności żerowały sądy rodzinne. Prawdziwy wysyp wyroków odbierających rodzicom dzieci datuje się na poprzednie lata.
Głośna była sprawa rodziny z jedenaściorgiem dzieci z biednej popegeerowskiej wsi pod Wejherowem. Próbowano dzieci rozdzielić z rodzicami, motywując to biedą i absencją dzieci w szkole. Ale nieobecność dzieci na lekcjach wynikała z tego, że dzieciaki próbowały pomóc rodzicom i zamiast do szkoły, chodziły do lasu na jagody, które później sprzedawały.
Dzieci zabrane rodzicom są przeważnie ze sobą rozdzielane. Tak było w rodzinie z Niska. Dwie starsze dziewczynki trafiły do Domu Dziecka w Rudniku, a najmłodsza do rodziny zastępczej. Swoja decyzję sąd motywował skrajnym bałaganem w domu i ciasnotą. Przeszkodą był również pies i królik oraz muszki owocówki.
Prawdziwą gehennę przeżywają kobiety, które po wielu latach decydują się uciec z dziećmi od męża kata i pijaka. Tak było z Grażyną ze Starej Gąski. Gdy po dwudziestu latach zdecydowała się uciec od męża pijaka, który notorycznie ją bił i poniewierał, zabrała ze sobą piątkę dzieci. Starała się o lokum. W międzyczasie zamiast pomóc kobiecie, zabrano jej dzieci i umieszczono je w Domu Dziecka odległym o 20 km od miejsca zamieszkania matki.
Danucie spod Krakowa z takich samych powodów zabrano dwóch synów. Młodszy miał trzy lata, starszy chodził do piątej klasy. Matka odwiedzała regularnie dzieci w placówce opiekuńczej i widziała, jak jej synowie oddalają się od niej. – Ten młodszy – mówiła – gdy przyjadę, tuli się jeszcze do mnie, ale starszy siedzi obojętny i bawi się w gry na telefonie komórkowym.
Agnieszka i Tomasz spod Rzeszowa stracili czwórkę dzieci, bo mieszkali w dwuosobowym mieszkaniu, które dzielili z krewnymi.
Kuriozalna decyzja zapadła w sprawie rodziny Renaty i Piotra z Legnicy. Sąd uznał, że Renata jest niezrównoważona psychicznie, bo za dużo się modli i mówi o swych objawieniach. Walka o jedenastoletniego syna trwała około dwóch lat i skończyła się sukcesem, bo wmieszały się w nią organizacje pozarządowe
To tylko mała garść przykładów bezdusznych wyroków sądów rodzinnych. Czyżby prawodawstwo polskie zapatrzyło się na zachodnie standardy. Niemieckie urzędy do spraw dzieci, słynny już Jugendamt, który nagminnie separuje nawet niemowlęta od ich rodziców, jest tego doskonałym przykładem. Podobnie norweski urząd ochrony dzieci Barnevernet zabiera z rodzicielskich domów dzieci, które są smutne, albo ich mama i tata mają za niskie IQ.
Na początku swojej kadencji minister Ziobro zapowiedział, że to koniec wyroków odbierających dzieci z powodu biedy ich rodziców. Słowa dotrzymał, bo od kilku miesięcy działa nowela do kodeksu rodzinnego, która reguluje sprawę. Ale nasz wymiar sprawiedliwości jakoś trudno dostosowuje się do tych zmian. I trzeba trzymać cały czas rękę na pulsie, aby podobne wyroki, jak łódzki nie miały miejsca.
Bieda to nie patologia, która pozbawia praw rodzicielskich. Najważniejsze są więzi rodzinne, które nie mogą zostać zerwane. Dla dziecka najistotniejsza jest matka, do której może się przytulić. Oderwanie od miłości rodzicielskiej, od mieszkania które zna, od swoich zabawek na pewno odbije się zaburzeniami emocjonalnymi, które później niezwykle trudno wyleczyć.
Nękanie ubogich rodzin i zabieranie im dzieci to prawdziwy horror, który musiały przeżywać rodziny. Zamiast im pomóc w znalezieniu pracy, odpowiedniego lokum, gnębiło ich się dotkliwie. A gdyby tak te 2,5 tys. złotych miesięcznie (tyle kosztuje pobyt jednego dziecka w placówce opiekuńczej) przeznaczyć na pomoc rodzinie. Może wtedy łatwiej udało by się uniknąć wielu tragedii.
Źródło: prawy.pl