Wczoraj ministrowie ochrony środowiska 27 krajów członkowskich porozumieli się w Brukseli w sprawie ratyfikacji tzw. Umowy paryskiej na poziomie Unii Europejskiej, choć będzie ona zatwierdzana przez poszczególne kraje (rządy i parlamenty).
Przypomnijmy tylko, że szczyt klimatyczny w Paryżu w grudniu 2015 roku zakończył się sukcesem, wynegocjowane porozumienie podpisało aż 175 państw ale głównie dlatego, że część z nich przynajmniej na razie redukować emisji CO2 nie musi.
Zawiera ono między innymi ważny dla Polski zapis, że „różne kraje mają różne zobowiązania dotyczące redukcji gazów cieplarnianych, co wynika między innymi z ich poziomu rozwoju gospodarczego. Dojście do szczytu emisji może zająć państwom rozwijającym znacznie więcej czasu”.
Z tego zapisu wynika, że do roku 2030 emisja CO2 na świecie nie tylko nie będzie maleć ale znacznie wzrośnie z obecnych 36 mld ton do 55 mld ton CO2 rocznie (a więc o ponad 50%), co oznacza że wiele krajów które podpisały porozumienie, redukować CO2 na razie nie będzie.
Państwa słabiej rozwinięte wprawdzie chętnie deklarują zmniejszenie emisji CO2 ale stawiają warunek, zaadresowany do najzamożniejszych państw świata o środki finansowe na specjalny fundusz, który miałby im umożliwić realizację takiej polityki.
Chodzi o niebagatelną sumę 100 mld USD rocznie, poczynając od roku 2020, które miałyby być kierowane do biedniejszych krajów umożliwiając im nie tylko redukcję CO2 ale także realizację celów rozwojowych.
Taki zapis wprawdzie w porozumieniu z Paryża się znalazł ale tak naprawdę nie bardzo wiadomo według jakich proporcji najbogatsze kraje świata miałby ten fundusz zasilać, w tej sytuacji zebranie w każdym roku 100 mld USD i przekazanie krajom biedniejszym, przynajmniej na razie wygląda na mało prawdopodobne.
Liderem forsującym jak najostrzejszą politykę klimatyczną, jest ciągle Unia Europejska, która nie oglądając się na inne kraje świata, sama podjęła ambitne cele redukcyjne najpierw w 2008 roku, a później w 2014 roku.
Pod tymi pierwszymi konkluzjami obowiązującymi do roku 2020 podpisał się ówczesny premier Donald Tusk, pod tymi drugimi do roku 2030 podpisała się premier Ewa Kopacz i w związku z tym są one zobowiązujące także dla naszego kraju.
Przypomnijmy tylko, że na posiedzeniu Rady w październiku 2015 roku w Brukseli ówczesna premier Kopacz zobowiązała się do wyraźnego podwyższenia poziomu redukcji CO2 do roku 2030 o 40% i udziału energii odnawialnej w całkowitym zużyciu energii do 27%.
W świetle ustaleń konferencji w Paryżu i faktycznej zgody na wzrost emisji CO2 do roku 2030 dla słabiej rozwiniętych państw świata, Polska i inne kraje o podobnym poziomie rozwoju mają szansę na renegocjacje unijnego pakietu klimatycznego.
Nie ma najmniejszego powodu, żebyśmy redukowali naszą emisję CO2 w podobnym tempie jak najbogatsze kraje Europy Zachodniej, skoro wiele krajów świata o podobnym poziomie zamożności jak Polska, ma zgodę na to aby ich emisja CO2 do roku 2030 mogła rosnąć.
Polska przecież nie chce wzrostu poziomu emisji, chce ją ograniczać ale w takim tempie na jakie może sobie pozwolić aby nie godziło to we wzrost gospodarczy i nie powodowało redukcji miejsc pracy.
Polsce i kilku innym krajom o dużych zasobach leśnych, udało się w Paryżu wprowadzić do zapisów porozumienia pochłanianie CO2 prze lasy jako rozwiązanie, które powinno być brane przy ostatecznym rozliczaniu krajowej emisji CO2 i teraz najwyższy czas aby Komisja Europejska uwzględniła ten postulat w unijnej polityce klimatycznej.