Posłuszny: „Gangrena w połogu”

0
0
0
Leszek Posłuszny
Leszek Posłuszny / LP

Mama! Gestapo jadzie! – Darła się wniebogłosy Maniokowa córa, pędząc od rogatek wioski w kierunku rodzinnego siedliska.

Mijane kolejno twarze sąsiadów niemal natychmiast ginęły w otworach z jakich dotychczas wystawały. Po chwili wioska, jakby wyludniona, straszyła swoją nieprzyjazną ciszą.

Stara Maniokowa, wiedziona prostymi instynktami, błyskawicznie ruszyła w kierunku kurnika. Zamaszystym ruchem otworzyła drzwi i przerażonym spojrzeniem zaczęła odliczać kury na grzędzie. Szybko wyświetliła w pamięci wskazania ostatniej dyrektywy unijnej numer DVWR 234177, dotyczącej chowu nierogacizny i ptactwa domowego, i zaczęła zestawiać zgodność jej wskazań ze stanem faktycznym. Z niemym przerażeniem dostrzegła, iż kur jest osiem zamiast dopuszczalnych sześciu.

- Kazek! – wrzasnęła – A choć mi zabierej dwie kwoki do ziemianki, bo gestapowcy lezą w szkodę

- Kazek luntrusie, a ino mi chyżo! – ponagliła.

Po krótkiej chwili pojawił się zdyszany mąż, nadal roztrzęsionej pani Heleny. Wprawnym ruchem pochwycił dwie zdziwione kwoki pod pachę i tak szybko jak się pojawił, tak gwałtownie zniknął za szczelnymi drzwiami.

Maniokowa zlustrowawszy stan faktyczny zaczęła nerwowo przeszukiwać wymoszczone siano kurzego posłania.

- Gdzie ją podziałaś? – mruczała do siebie, przyspieszając i tak szybkie już ruchy.

- No ni ma. Jasny gwint. – zaklęła szpetnie. - Skaranie boskie z tymi kwokami.

Mam cię! – wykrzyknęła nagle, dostrzegając błękitną czapeczkę furażerkę w kurzym guanie.

- Malwina ty flejo! – syknęła na lekko śniętego, brązowego nielota.

Z pełnym namaszczeniem oczyściła rogatą czapeczkę i nie, bez oporu nasunęła równiutko na dziobate oblicze Malwiny. Malwina, będąc najstarszą kwoką z sześciorga ptaków miała unijny obowiązek dźwigać na głowie czapkę furażerkę w błękitnych barwach. Reszta stada, czyli Honorata, Dżesika, Tymon, Afonia i najmłodsza Irena musiały zadowolić się lekko brązowymi beretami bez specjalnych upiększeń. Tylko Tymon swoją beretkę miał jakby rozciętą w połowie, by zmieścić samczy grzebyk, choć jak wieść gminna niosła, ten maleńki wyróżnik miał zostać niebawem zunifikowany, bowiem niewieścia część jajodajnych nielotów ponoć czuła się wykluczona. Nikt już nie zachodził w głowę skąd taki unijny wymóg odzienia dla domowego ptactwa, jednak jego uzasadnienie nadal budziło wzburzenie i kontrowersje u przydomowych hodowców. Otóż przepis stanowił, że wprowadzenie fikuśnych czapeczek i obłożenie ścian kurnika lustrami wpływa na narodziny „wesołych jajek”, albowiem urodziwie wystrojona kura częściej się uśmiecha, a jej ogólna wesołość bezapelacyjnie skutkuje produkcją radosnych żółtek w białkach. Polska wieś nakrycia główek dla dziobaków jakoś przyswoiła, jednak gdy w sołectwie wystawiono ryciny projektów pełnego umundurowania dla jajecznych nielotów, w ludziach zaczęło coś pękać.

- Nie będę naciągał kalesonów z lampasem kogutowi! – grzmiał stary Maciaszko z Gąsawy.

- Niech sobie te kurze spódniczki same wzują na urzędnicze dupy – wyrzuciła swoje oburzenie, któraś z kobiet.

- Ludziska, to na razie tylko projekt – uspokajał ugodowy sołtys.

- Dobra, dobra. Ze świniami też tak było, a teraz moja maciora nosi filcowe trzewiki i bryczesy z dziurami na ogon i cycki – nie dał się uspokoić wiodący hodowca z malowniczej kujawskiej mieściny.

- A co wy tak narzekacie? – wtrąciła ruda, grubo niekształtna baba, pełniąca wielce kreatywną funkcję w Gąsawie; pani „kulturalno – oświatowej”. – Zachowujecie się jak zacofana hołota! Pomyślcie jak wy się czujecie jak jesteście czyści, schludni, elegancko i modnie ubrani, czy nie jesteście wydajniejsi i skuteczniejsi w wydalaniu pozytywnych kwantów.

- Kuźwa! Toć to ino kuroki! – ryknął syn Pawelczaków, który otrzymał najwyższy mandat we wsi za nierespektowanie brukselskich unormowań. - To może jeszcze różnokolorowe kokardy na jajca dla buchaja i knura wymyślą. We wtorki zielone, w czwartki żółte, a na co dzień czerwone w ostrzegawcze błyskawice. No i oczywiście jedwabne apaszki i czapki bejsbolówki.

Pomimo wrodzonej bezczelności rude babsko na taki wybuch Pawelczaka zamilkło, zdając sobie sprawę ze swojej pasożytniczej roli wiejskiego agitatora „Dobrej, brukselskiej nowiny”.

I tak niewiele brakowało, żeby pamiętne spotkanie w sołectwie, mające na celu przeprowadzenie konsultacji społecznych w sprawie „projektu umundurowania respektującego współczesne, modowe trendy dla pierzastych braci mniejszych”,skończyło się porządnym mordobiciem.

- A wy to Maniokowa wiecznie coś kombinujecie – niespodziewanie rozległ się głos unijnej urzędniczki, która niepostrzeżenie wślizgnęła się do kurnika.

Wraz z nią do Jajorodni weszli jeszcze trzej mężczyźni z minami zajadłych buldogów.

- A bo nie lubię jak mnie Niemce w szkodę lezą – rzekła pod nosem Maniokowa.

- My nie żadne Niemce jeno mianowani urzędnicy Unii Europejskiej – nabzdyczył się jeden z buldogów.

- Dla mnie to jeden ciul. – spokojnie odparła pani Helena. - Unia jest Niemca, a pokażta mi choć jednego Niemca na świecie, który dobrze życzy Polokom. To i gnoją nas jak jeno umieją.

- Maniokowa, a gdzie jest zielononóżka? – znalazła uchybienie dyrektywie szefowa unijnej komisji.

-Jeszcze nie kupilim – odpowiedziała Helena, przywołując w pamięci obraz zadziobanej małej kurki, która nie odnalazła swojego miejsca w stadzie siermiężnych, lekko otyłych niosek.

- Macie czas do końca września na zakup, albo czubatki, albo zielononóżki. Inaczej dostaniecie zakaz hodowli jakiegokolwiek ptactwa oprócz strusia. – zagroził kolejny buldog. – Jeszcze mandat za segregacje i nietolerancję dla odmienności dostaniecie – dodał.

- To już widzę jak mój Kazek ugania się za strusiem. On ledwie za cielną Mariolką nadążał, a ona całe życie kulała na jedno kopyto odkąd jej łańcuch sprzątający oborę, racice poturbował. – uśmiechnęła się kontrolowana rolniczka. – Chociaż jak wszystkie bliskie na święta by się ze świata zleciały, to dwoma jajami całą Wielkanoc bym obrobiła. – zadumała się.

- My tutaj gadu gadu, a tu robota czeka – ucięłą rozważania urzędniczka. – Mamy tutaj pokontrolny protokół z zeszłego miesiąca, który wskazuje parę uchybień. – niezgrabnie zaczęła przewracać w powietrzu, pozszywane kartki pełne drukowanych tabel.

- Poprzednia komisja stwierdziła, że w obrębie gospodarstwa żyją trzy koty. I wszystkie były bez wymaganego obuwia. Jeden z nich trzymał w pyszczku zakatowane małe, szare zwierzątko. Co jest niezgodne z dyrektywą „O ponadgatunkowym dobrosąsiedztwie i zasadach współżycia pod jednym dachem” – wyczekująco podniosła wzrok prelegentka.

- Przecie koty się futruje, by na gryzonie polowały. – zripostowała pani Helena.

- Stare dzieje. Koty muszą być syte by nikogo nie krzywdzić. A jak? To już wasza w tym głowa. – uśmiechnęła się jadowicie kontrolerka. – A co z obuwiem?

- Pani, a co mnie to obchodzi. To nie moje koty, tylko jakieś przybłędy. Ja mam uczulenie na kocią sierść.

- Nie było sznurowych drabinek uczepionych gniazd jaskółek dymówek. – odczytała kolejne uchybienie unijna wysłanniczka.

- I nie będzie – szybko odparowała Maniokowa. Ludzie powiadają, że to głupie.

- Doobrzee. – powiedziała urzędniczka, wpisując wyraźny minus i jakąś cyfrę w odpowiedniej tabeli. - Czy zatrudniliście już pracownika, zgodnie z unijną dyrektywą „O przeciwdziałaniu bezrobociu na terenach peryferyjnych i uwstecznionych”, który między posiłkami trzody chlewnej będzie wygrywał na tybetańskiej misie kojące melodie.

- Jeszcze nie, ale póki co, mój Kazek pół godziny dziennie rąbie w stary rondel. – odparła pani Helena. – Jak się tak filut rozochoci, to aż nóżka do tańca się zbiera.

- Mandacik pani nie ominie – stwierdziła szefowa kontroli, i wyjąwszy małą, krawiecką miarkę, zagadnęła – Proszę jeszcze mi udostępnić dzisiaj zniesione jajka.

Helena bacznie się rozejrzała w poszukiwaniu ceramicznego garnka, w którym zawsze gromadziła zebrane biało – żółte cuda natury.

-„Szlag by to…” – pomyślała Maniokowa, zorientowawszy się, że liczba jajek była o dwie sztuki większa niż przewidziana unijną normą. Mając świadomość, iż takie wykroczenie zwykle karane było najwyższym mandatem, niedbale chwyciła garnek, podając go chwiejnie kontrolerce. Gdy ta wyciągnęła dłonie, chcąc pochwycić przekazywany pojemnik, stara Maniokowa w ułamku sekundy artystycznie udała niekontrolowany poślizg, wyrzucając zawartość garnka wysoko ponad głowy zaskoczonej damy z trzema buldogami. Pierwsza podłoże osiągnęła pani Helena, lądując boleśnie na pupie. Dookoła niej zaczęły kolejno, z trzaskiem upadać życiodajne jajka. Jedno zaś, osiągnąwszy najwyższy pułap, swój opadający lot wycelowało dokładnie w pępek zbolałej gospodyni. Nie trzeba było długo czekać jak lekko mętna, życiodajna masa z charakterystycznym plaskiem udekorowała centralnie fartuch Maniokowej. Sytuacja jakby zastygła, ukazując wyłożoną koślawo, na środku posadzki kurnika, Helenę Maniokową, lekko wygiętą w jej kierunku panią komisarz z zadbaną fryzurą udekorowaną resztkami skorupek i spływającego białka, oraz trzema bezładnie rozrzuconymi, przerażonymi buldogami. Po chwili obraz jajecznej pożogi znowu ożył. Maniokowa wzniosła się na łokciach, zerkając na okolice swego brzucha. Kontrolerka chwyciła się za głowę, bezwiednie wcierając naturalny żel w świeżo umodelowane włosy. Jeden z buldogów, lekko schylony, zbliżył się do gospodyni, z nienaturalnym zainteresowaniem wpatrzony w jej łono.

- Jezu! – wykrzyknął – One, w tej unii naprawdę mają łeb. – rzekł z uznaniem, wskazując palcem rozmazany wzór na Maniokowym fartuchu.

Dwa pozostałe buldogi powoli podeszły do kolegi, wiodąc wzrokiem za wskazaniem towarzysza. Zaskoczeni, aż się wyprostowali, kiwając z podziwem głowami.

Już po chwili oczy wszystkich uczestników zajścia wpatrzone były w żółto-biały rozmaz na ochronnym odzieniu gospodyni, ułożony w wyraźny wzór szeroko uśmiechniętej, żółciutkiej emotki

- Cud – dało się usłyszeć westchnienie Maniokowej.

- Jak Pana Boga kocham, prawdziwe „wesołe jajo” – dodał jeden z buldogów.

 

 

 

 

 

 

Sonda
Wczytywanie sondy...
Polecane
Wczytywanie komentarzy...
Przejdź na stronę główną